czwartek, 29 września 2016

Wolność - jak to rozumieć?



Podobno po 1989 roku jesteśmy narodem wolnym. W pewnym sensie jest to prawda bo według mnie wolno nam zostać w Polsce albo z niej wyjechać. W tym momencie nasza wolność kończy się, ograniczona gorsetem przepisów, ustaw, praw  narzuconych przez kolejne niezbyt liberalne rządy. Mnogość wszelkich nakazów i zakazów powoduje u mnie -  jako obywatela  -  permanentny strach przed konsekwencjami moich działań, których de facto mogę nie znać. Co może mi grozić za publiczne wypicie piwa, za nieposprzątanie po psie, za chodzenie niewłaściwą stroną ulicy (tam gdzie nie ma chodnika)? A co byłoby gdybym nie musiał martwić się o przepisy czy zakazy? Czy wtedy moje zachowanie uległoby nagłemu zdziczeniu?

Ograniczenia w formie przepisów wchodzące w każdą dziedzinę naszego życia powodują, iż zatracamy instynkt samozachowawczy. Interesuje nas tylko czy coś jest czy nie jest zgodne z wolą Wielkiego Brata (Państwa).  Ten instynkt – przy braku przepisów – kazałby nam zadawać sobie inne pytania. Jaki wpływ moje działania będą miały na innych współobywateli? Czy w ogóle obchodzi mnie to jak będę postrzegany? Jaki zysk przyniesie mi działanie lub powstrzymanie się od niego?

To powinny być pytania, które muszą determinować nasze działania.  Jeśli będę pił piwo w parku to mogę być postrzegany jako pijak. Jeśli mnie to nie obchodzi, to w porządku ale muszę liczyć się z tym, iż jeśli będę zaczepiał ludzi tam spacerujących mogę spotkać się z reakcją niekoniecznie dla mnie miłą. W chwili obecnej zastanawiamy się  czy dostaniemy mandat za picie piwka w parku, a nie zastanawiamy się czy przypadkiem nie możemy zostać  ukarani, niekoniecznie przez policję, za skutki tego picia. Instynkt powinien nam podpowiadać,  nie pij bo to może się dla Ciebie źle skończyć, ktoś może Twoje zachowanie źle zinterpretować i tylko Ty będziesz temu winien.

Jeśli będę chodził po ulicy w sposób zagrażający mojemu życiu to muszę sam podjąć decyzję czy ryzyko, które podejmuję jest warte utraty życia. Co z tego, że obecnie grozi za to mandat? Jeśli go dostanę to zapłacę (lub nie) a ryzyko będę podejmował dalej, bo na szali nie będę stawiał swojego życia ale będę stawiał ustawową karę w formie mandatu.  Z jednej  strony stawiamy szybsze dotarcie do celu a z drugiej mandat. Nasz, uśpiony przez ogrom przepisów instynkt powinien nam podpowiadać, że szybsze dotarcie do celu może być okupione śmiercią. Co zyskam a co mogę stracić? Tak powinno brzmieć pytanie.

Takie same zasady powinny panować we wszystkich aspektach naszego życia. Brak przepisów, ustaw czy czego tam jeszcze wcale nie uczyni z nas barbarzyńców. Nie będziemy biegać nago po ulicach z bronią w ręku, ponieważ na takie zachowanie nie pozwalają zasady wolnościowe. Taki wybryk może nas kosztować życie i ludzie doskonale zdają sobie z tego sprawę. Jednakże wszędobylskie przepisy stępiły nasze instynkty samozachowawcze, wręcz zabroniły nam odwoływania się do nich.  Trzymając się przykładu z bronią to przy obecnym stanie prawnym powstrzymanie nagiego i uzbrojonego mężczyzny, wyrządzając mu krzywdę, może skończyć się dla nas sądem i więzieniem a przynajmniej grzywną. Prawo dodatkowo pozbawia nas narzędzi, które pozwolą nam reagować (ograniczenie dostępu do broni).  Nie powstrzymując takiego człowieka nie narażamy się na złamanie prawa.  Nasze instynkty przekierowane są na unikanie konfliktu z prawem bez względu na to jak nieludzkie lub idiotyczne może ono być.

niedziela, 17 lipca 2016

Zaległa filmografia - amerykański sen o macho

   
   Półtora miesiąca przerwy w prowadzeniu bloga a w międzyczasie dużo się wydarzyło. Mistrzostwa Europy w piłce nożnej, zamach w Nicei, przewrót w Turcji, kolejne poronione pomysły gospodarcze rządu, strajk pielęgniarek, protesty lekarzy-rezydentów. Na wszystkie te tematy pojawiło się mnóstwo publikacji, artykułów czy postów internautów. Nie chciałbym komentować tego wszystkiego zgodnie z zasadą co za dużo to nie zdrowo. 

   W czasie tej przerwy od pisania bloga postanowiłem skorzystać z uroków urlopu i nadrobić zaległości w najnowszej filmografii. Na pierwszy ogień poleciały ostatnie części Harrego Pottera, genialny film "Iluzja" z Morganem Freemanem i Woody'm Harrelsonem a dla totalnego odprężenia wchłonąłem "Zwierzogród". Po tych wszystkich udanych (mniej lub bardziej) filmach sięgnąłem po pozycję, którą firmował swoim nazwiskiem sam Robert De Niro, "Praktykanta". Nie wiedziałem czego spodziewać się po obrazie, kierowanym chyba raczej do damskiej części publiczności ale z czystej ciekawości oglądnąłem go "od dechy do dechy". 
   Okazał się on raczej przeciętną kopio-kontynuacją filmu "Diabeł ubiera się u Prady", ale miał swoje "momenty". W dużym skrócie, emeryt (Robert De Niro) podejmuje pracę jako praktykant w firmie sprzedającej ciuchy przez internet, której założycielką i prezesem jest młoda kobieta (żona i matka) Anne Hathaway. Zestawienie doświadczenia starszego pana i dynamizmu z chaotycznością młodej kobiety jest pretekstem do pokazania co zmieniło się w naszym (a właściwie amerykańskim) świecie, jakie były priorytety kiedyś dla ludzi pracujących a jakie są teraz. Wszystko to oczywiście w amerykańskim stylu i z amerykańskim rozmachem, czyli na przykład główna bohaterka dopiero co założonej firmy ma nową firmową limuzynę (bodajże Audi) z kierowcą, ma na etacie "firmową" masażystkę a wszyscy pracownicy pracują na sprzęcie z logo Apple i w budynku jakiego nie powstydziłaby się niejedna korporacja zagraniczna w Polsce. Jednym słowem przepych jest nie mniejszy niż w firmie, która prowadzi działalność przez minimum 20 a nie 2 lata.
   Pierwszym elementem, który rzucił mi się w oczy była atencja i szacunek jaką była otaczana główna bohaterka przez swoich współpracowników i ludzi z zewnątrz (inwestorów). Wynikała ona z tego, iż "kura domowa", jaką niewątpliwie była Anne, "podjęła rękawicę" i wkroczyła do świata biznesu. Robert De Niro wielokrotnie w filmie podkreśla, iż należy jej się szacunek ze względu na to, iż w pewnym sensie poświęciła życie rodzinne, swój czas i pieniądze aby ...... stworzyć miejsca pracy! Robert podkreśla, iż należy jej się szacun za to, że zaczynała z 20 pracownikami a w chwili obecnej ma ich 230 co jest nie do pomyślenia w polskiej rzeczywistości. W Ameryce ludzie szanują tych, którzy ryzykują i podejmują się prowadzenia biznesu a tym samym dają pracę innym. U nas tacy ludzie traktowani są jak wyzyskiwacze, którzy próbują zarobić na krzywdzie ludzkiej. Wyobrażacie sobie jak komentowany byłby fakt zatrudnienia masażystki w firmie? "Fanaberia!", "Nie ma na co kasy wydawać", "Z nadmiaru pieniędzy w d...ie jej się poprzewracało", i najważniejsze "Na to wydaje a nam to nie podniesie pensji, sknera!". Takie byłyby komentarze i nikt nie zwracałby uwagi na fakt, iż 230 osób ma pracę a każde potknięcie właścicielki byłoby jak najbardziej pożądane przez "brać robotniczą" nawet jeśli to potknięcie oznaczałoby utratę pracy i likwidację firmy. U nas częściej patrzy się na to, żeby innym było gorzej a nie na to, aby nam było lepiej. 
   Drugim elementem wyeksponowanym w filmie była zmiana jaka nastąpiła w społeczeństwie w sferze szeroko pojętego zatrudnienia. Kiedyś (lata 60-70'te) każdy mógł liczyć na angaż w firmie, który trwał 30 lub 40 lat. W chwili obecnej więcej korzyści odnosi się z częstej zmiany pracodawcy (raz na 3-4 lata) bo wzbogaca nas to wewnętrznie (nowe doświadczenia, awans społeczny) i materialnie (lepsze warunki życia). Przykładem może być to jak mieszkają główni bohaterowie. Zarówno Robert jak i Anne są właścicielami kamienic. jednakże on wraz z żoną dorobili się tego lokum po 40 latach pracy a Anne wraz z mężem mają je będąc ludźmi młodymi (przed 30-tką).
   Trzecim chyba jednak najważniejszym elementem filmu jest sposób zachowania postaci kreowanej przez Roberta De Niro. Owdowiały emeryt jest uosobieniem męskości. Szarmancki, pomocny, schludny, dbający o zachowanie etykiety wobec kobiet i jednocześnie stanowczy, opiekuńczy i odpowiedzialny (potrafi zrugać kierowcę szefowej, mimo że jest praktykantem, za picie w pracy oraz znosić fochy podpitej Anne). Nie płacze na każdym kroku i potrafi zachować dyskrecję. Jednak wydźwięk tej postaci w filmie jest raczej tragiczny, ponieważ musi ona uczyć innych "mężczyzn" zachowań, które powinny być normą, które każdy facet powinien wyssać z mlekiem matki. Najtrafniej tragizm zniewieścienia mężczyzn charakteryzuje scena w barze, gdzie Anne wygłasza monolog, w którym piętnuje brak w obecnym społeczeństwie prawdziwych mężczyzn. 
"Chłopcy co mam powiedzieć? Przepraszam nie wypada mówić chłopcy. Nikt już nie mówi faceci! Kobiety są kobietami a faceci, chłopcami? To skaza społeczna. (...) Od małego mówiono nam, kobietom, że możemy być kim chcemy a facetów pominięto i zaniedbano. Byłyśmy pokoleniem bojowych dziewczyn (...) Czasem się zastanawiam co z facetami? Chyba nadal szukają drogi dla siebie, ubierają się jak chłopcy, grają w gry wideo (...)"
Ten fragment pokazuje jak bardzo kobiety, w pewnym sensie, zmuszane były i są do przejmowania roli mężczyzn a mężczyźni są marginalizowani. Czemu ma służyć "zniewieścienie" mężczyzn? Czy tacy "mali chłopcy" będą w stanie obronić swoje kobiety i dzieci przed, niebezpieczeństwem? Czy będą w stanie zapewnić im dobrobyt? Nie wydaje mi się a niestety nasze Państwo dzielnie dąży do tego aby dzieci nie były utrzymywane przez swoich ojców, a kobiety były zmuszane przez sytuację materialną do podejmowania pracy. Nic nie może zależeć od decyzji obywatela (oprócz opuszczenia tego kraju) a dużo od decyzji urzędnika państwowego, nawet przyszłość naszych kobiet i dzieci.

niedziela, 29 maja 2016

Tragikomedia w Centrum Zdrowia Dziecka

 Będąc ostatnimi czasy częstym "klientem" jednego z wrocławskich szpitali, zauważyłem rozwieszone tam plakaty z odezwą Naczelnej Rady Pielęgniarek i Położnych do Rządu. W dużym skrócie ulotka krytykowała Rząd za brak działań w kwestii zwiększenia liczby pielęgniarek w szpitalach. Od razu przypomniał mi się aktualny spór w Centrum Zdrowia Dziecka, gdzie Panie domagają się podjęcia zdecydowanych działań przez państwo, które to działania spowodują wzrost zatrudnienia w zawodzie pielęgniarki. Rozumiem, iż chodzi przede wszystkim o podwyżki pensji. W Polsce pielęgniarka zarabia średnio 2300 zł brutto a na zachodzie Europy jakieś pięć razy więcej. Jak musiałaby być podwyżka, żeby Panie nie wyjeżdżały za granicę?
Dwukrotna? Trzykrotna? Na to raczej nie stać publicznych szpitali (np. CZD zadłużone jest na 300 mln złotych). W takim przypadku jedynym rozwiązaniem jest przymusowe wyszkolenie powiedzmy 40 tysięcy pielęgniarek i pod groźbą kary więzienia lub gigantycznej kary finansowej przetrzymywanie ich w szpitalach aby statystyki się zgadzały. Dodatkowo, ponieważ istnieje w moim mieście deficyt hydraulików, proponuję aby Rząd zajął się również tą kwestią, bo na wizytę fachowca trzeba czekać minimum miesiąc a rura z wodą sama się nie naprawi.
  Tak, tak drodzy Czytelnicy, możemy sobie żartować z sytuacji ale zastanawia mnie co innego. Dlaczego  nie słyszymy o strajkach pielęgniarek w prywatnych szpitalach? Odpowiedź jest prosta. Rząd finansując szpitale wydaje nie swoje pieniądze na nie swoje potrzeby. Zatem pielęgniarki wychodząc z założenia, iż pieniądze jakie ma Rząd są państwowe czyli niczyje żądają podwyżek bo im się należą i basta. Abstrahując od zasadności tych żądań, które uważam są słuszne bo każdy zasługuje na jak największe zarobki, Panie próbują szantażować Rząd domagając się większej daniny.  Oczywiście nie spowoduje to wzrostu zatrudnienia w zawodzie ale przynajmniej będzie mniejszy poziom emigracji za granicę ("starym" pielęgniarkom po prostu nie chce się już tułać po Europie). Podwyżki będzie musiało sfinansować CZD, które i tak jest już zadłużone na gigantyczne pieniądze. Dyrektor CZD słusznie zauważył, iż nie może zapłacić więcej pielęgniarkom, bo usługi jakie wykonuje Centrum są źle wycenione i szpital nie zarabia na działalności. Dlaczego zatem usługi jakie świadczy CZD są tak nisko wyceniane?
   Otóż, drodzy Czytelnicy w Polsce istnieje instytucja, która nazywa się Agencja Oceny Technologii Medycznych i Taryfikacji. Nie słyszeliście? Zatrudnieni są w niej najlepsi specjaliści profesji medycznej. Profesorowie kardiologii, anastezjologii itd.. Dlatego w Polsce najlepiej płatne są właśnie usługi z działów medycyny, które mają dobre lobby w Agencji. Dlatego mamy najgorszy poziom geriatrii czy gastoenterologii, a najlepszy kardiologii i anestezjologii. Cała ta patologiczna sytuacja gdzie za prosty zabieg z zakresu chirurgii kardiologicznej płaci się dziesiątki tysięcy złotych a za np. badanie gastroenterologiczne kilkaset powoduje patologię. Prowadzi ona do nadmiernego rozrostu kardiologii (większa ilość lekarzy) i do zaniku gastroenterologii ( we Wrocławiu w weekend nie można zrobić gastroskopii na cito np. w przypadku krwawienia z przewodu pokarmowego bo nie ma lekarza, który by to zrobił za takie marne pieniądze). W tym całym bajzlu próbuje funkcjonować prywatna służba zdrowia, która bazując na wycenach Agencji wykonuje te usługi, które są najlepiej płatne przez NFZ czyli np kardiologiczne. Oczywiście "prywaciarze" są za to krytykowani niemiłosiernie, ponieważ bazują tylko na najbardziej opłacalnych usługach nie wykonując reszty. Zapomina się niestety, iż za wszystko odpowiedzialny jest Rząd, który spowodował tą patologię wyceniając coś co warte jest powiedzmy 2 zł na 10 zł a coś co warte jest 1 zł na 50 gr. Toż to jest czysty komunizm (nawet nie socjalizm). Niektórzy z Was pewnie pamiętają, iż za komuny Rząd kazał produkować np. buty nie troszcząc się o to, że odbywa się to kosztem dajmy na to patelni. Ludzie mogli kupić sobie butów do woli (co nie oznaczało, iż były one tańsze bo przecież monopol na produkcję miało Państwo) a patelnie były trudno dostępne bo ich nie produkowano i jedynym źródłem mógł być sektor prywatny lub "czarny rynek". W służbie zdrowia jest analogicznie. Państwo wyceniając usługi według widzimisię profesorów z Agencji powoduje nadmierną produkcję pewnych usług medycznych kosztem innych, które siłą rzeczy będą słabiej dostępne. Nakłady na służbę zdrowia wzrosły w ciągu 15 lat z 20 miliardów do ponad 70 miliardów złotych. Wyobrażacie to sobie? 70 MILIARDÓW ZŁOTYCH!!!! Nawet pomimo ponad trzykrotnego wzrostu nakładów nie jesteśmy w stanie zapewnić opieki zdrowotnej naszym obywatelom.
   Kto zatem powinien wyceniać usługi zdrowotne w naszym kraju? RYNEK!!!! Np. skoro mamy tak dużą "nadprodukcję" kardiologów to za wykonanie koronografii nie płacilibyśmy powiedzmy ustawowych 10 czy 20 tysięcy złotych ale dzięki konkurencji 2 tysiące albo jeszcze mniej. No a co stałoby się w dziedzinach medycyny do tej pory zaniedbanych przez Państwo? Wycena tych usług wzrosłaby i na przykład zabieg z zakresu gastroenterologii kosztowałby nie 300 zł a 1000 zł ale tylko do czasu. Jeśli tego typu zabiegów byłoby wystarczająco dużo to na rynek wkroczyliby "konkurenci" (czyli nowi lekarze gastroenterolodzy), którzy siłą rzeczy zaczęliby oferować usługi tańsze. 
   Pewnie teraz padnie pytanie - No dobrze ale kto będzie dbał o poziom usług medycznych ? Proponowałbym aby kobietom w ciąży zadać pytanie czy wolą rodzić w prywatnym ośrodku czy też w Państwowym szpitalu. Większość odpowie, że w prywatnym bo zapewnione są prywatne pokoje, poród rodzinny, poród w wodzie itd. Co nam zapewnia Państwowy szpital? Obrażony na świat personel bo zarabiają za mało, paskudne sale, rodzenie na wspólnej sali porodowej z inną pacjentką (przedziałka z parawanu), kiepskie żarcie itd. 
   Mam zatem dla pielęgniarek i położnych pewną radę. Nie wykorzystujcie szantażu emocjonalnego wobec Państwa i obywateli, pokazując pacjentów (dzieci), które mogą być pozbawione opieki w szpitalach. Nie domagajcie się naszych wspólnych pieniędzy (od Państwa). Rządajcie zniesienia podatków, wprowadzenia ubezpieczeń prywatnych, likwidacji NFZ, zniesienia interwencjonizmu państwowego przy ustalaniu cen usług medycznych. Takie działania przyniosą Wam większe zarobki (wyższa wycena usług medycznych obecnie niskopłatnych) oraz zwiększą liczbę pielęgniarek (młodzi nie będą wyjeżdżać z kraju, który pozwala im zarabiać i nie stosuje rabunku w postaci np. podatku dochodowego). TAKIE POWINNY BYĆ WASZE POSTULATY!!!! 

wtorek, 17 maja 2016

Praca to przestępstwo

 Wczoraj w radiowych wiadomościach usłyszałem, iż Państwowa Inspekcja Pracy ogłosiła wyniki swoich kontroli w ostatnim okresie. Według zebranych danych w Polsce może pracować nielegalnie ponad 600 000 osób. 
   Na początku myślałem, iż chodzi o kilkuset tysięczną rzeszę przestępców, którzy żyją z handlu narkotykami, stręczycielstwa, prostytucji czy też rozbojów. Okazało się jednak, iż są to obywatele, za których pracodawcy nie odprowadzają składek ZUS i podatków.
   Byłem totalnie zaskoczony, ponieważ PIP uznawała pracowników za przestępców, jednocześnie nie odnosząc się do działań przedsiębiorców, którzy po prostu łamali prawo. Wyszło zatem, iż w Polsce praca np. z powodu głodu lub ubóstwa stanowi przestępstwo. Obywatel nie może zapracować na siebie i na rodzinę, tylko musi znać się dogłębnie na prawie pracy i pilnować aby pracodawca uiszczał wszelkie wymagane daniny. Jeśli tego nie robi (bo np. nie ma takich możliwości) powinien czym prędzej się zwolnić i zawiadomić odpowiednie organy państwowe. Następnie powinien zgłosić się do najbliższego PUP w celu pobierania zasiłku a w OPS'ie wypełnić wniosek o zapomogę i dofinansowanie z programu 500+. Już widzę jak szczodrze zabezpieczony bezrobotny na pewno będzie bardzo chętny do powrotu na rynek pracy, przynajmniej tak sądzą urzędnicy. Niestety okazuje się, że nasze państwo uzależnia tego typu osoby od wszelkiego rodzaju zasiłków jak dobry dealer narkotykowy, ćpuna.
    Państwo, aplikując dodatkowo wszelkie "udogodnienia" w postaci stażów, płac minimalnych itp., skutecznie zniechęca bezrobotnych i pracodawców do zawierania umów o pracę. Najgorsze jednak w tym wszystkim jest jednak szerokie poparcie społeczne dla takiego barbarzyństwa i traktowania Polaków jak niewolników. Jest to jednak zrozumiałe, bo jeśli niewolnik w przeszłości uzyskiwał dzięki swojemu Panu, lepszy status materialny i zostawał powiedzmy lokajem lub nadzorcą to robił wszystko aby Ci postawieni niżej w hierarchii nie zagrozili jego pozycji. Bronili zatem swojego statutu wszelkimi możliwymi sposobami, uciekając się nawet do przemocy fizycznej. Nie dostrzegali jednocześnie, iż prawdziwym oprawcą był ich Pan. Takimi ekstremalnymi przykładami byli nadzorcy niewolników w stanach zjednoczonych wywodzący się spośród tej grupy społecznej czy też kapo w obozach koncentracyjnych, którzy również wywodzili się spośród więźniów tych obozów.
   W Polsce mamy sytuację analogiczną. Państwo idealnie wypełnia rolę "Pana". Ustalając wszelkiego rodzaju podatki od pracy, ZUS'y, płace minimalne, narzuca swoim obywatelom "kajdany" i czyni z nich niewolników dla "dobra ogółu" i w imię "sprawiedliwości społecznej". Duża część obywateli uprzywilejowanych, posiadających pracę pomimo wyzysku podatkowego nie jest w stanie zrozumieć, iż ich prawdziwym wrogiem jest zły Pan. Zamiast tego koncentrują się na poprawie swojego statusu podlizując się Państwu, czyli wybierając na polityków ludzi którzy np podniosą płacę minimalną czy dadzą 500+. Pilnują tym samym aby Ci niżej postawieni w hierarchii (bezrobotni) nie zajęli ich miejsc pracy, płacą za to zwiększeniem obciążeń podatkowych.
   Państwo nie pozwala jednak aby ta "pracująca grupa" spowodowała wyniszczenie niewolników najniższego szczebla. Dotuje zatem tych najbiedniejszych wszelkiego rodzaju zasiłkami, programami pomocowymi, stażami itp. Te działania nie spowodują, iż podniosą oni swój status społeczny i materialny, ale przynajmniej nie umrą z głodu. Chodzi przecież tylko o to, aby podtrzymać populację plebsu, który potrzebny jest do uzupełnienia "ubytków" w uprzywilejowanej klasie pracującej. 
   Taki układ powoduje całkowite zezwierzęcenie ludzkich zachowań. Jedni obywatele martwią się tym co do gara włożyć a inni tym aby Ci z niższego szczebla nie zajęli ich miejsc pracy. Polityka Państwa buntuje obie grupy niewolnicze przeciwko tym, którzy tworzą miejsca pracy, a więc są przynajmniej w teorii niezależni od władzy "Pana". Jednak niezależność ta, ze względu na opresyjną politykę podatkową Państwa, okupiona jest krzywdą jaką przedsiębiorcy wyrządzają niżej postawionym grupom. Mówimy tu o zatrudnianiu na "czarno" i płaceniu stawek niższych niż urzędowe. Pomimo negatywnej konotacji tych zachowań, są one konieczne, ze względu na opresyjne działania "Pana" i odbieranie większości zarobków.
   Jakakolwiek ingerencja Państwa w wolnorynkowe zasady powoduje rozwarstwienie społeczne i polaryzację społeczeństwa. Ludzie przynależący do danej grupy niewolniczej nie może "awansować" (poza nielicznymi wyjątkami), ze względu na brak możliwości zgromadzenia środków dzięki którym ten awans będzie miał miejsce. Można to porównać do systemu podziału klasowego gdzie np. chłop nigdy nie mógł zostać nauczycielem, sklepikarzem itp. Do końca życia przywiązany był do swojej miedzy i Pana. Dopiero zasady wolnorynkowe spowodowały możliwość awansu społecznego, równość praw, możliwość bogacenia się i zdobywania szacunku. Działania Państwa mają na celu powrót do dawnych podziałów i obudzenie w ludziach najniższych instynktów przetrwania, które powodują, iż obywatele zwracają się przeciw sobie. Wszystko wygląda tak jakby do klatki z wygłodniałymi psami, treser wrzucił kawał mięsa. Zwierzęta, aby przeżyć będą walczyć między sobą nie pamiętając, iż to one wcześniej upolowały zwierzynę, którą zarekwirował "Pan" i z której pochodzą ochłapy o które teraz walczą.

sobota, 14 maja 2016

Prywatna służba zdrowia

   Całkiem niedawno, podczas mojej hospitalizacji odbyłem ciekawą rozmowę z lekarką, która mnie "prowadziła". Pani Doktor krytycznie podchodziła (i słusznie) do rozwiązań w naszej służbie zdrowia i artykułowała bardzo rozsądne postulaty, które na pewno usprawniłyby opiekę na pacjentami i obniżyły koszty funkcjonowania państwowej służby zdrowia.
   Jednakże w ferworze wymiany zdań, padł ze strony Pani doktor argument, iż służba zdrowia nie może być prywatna, ponieważ ludzie w dużej mierze są nieodpowiedzialni i gdyby nie musieli przymusowo płacić składek do ZUS to nie ubezpieczyliby się w żadnej innej formie. Ja upierałem się, iż wolność jednostki jest wartością nadrzędną i jeśli ktoś szkodzi sobie nawet nie celowo, to powinien ponieść tego konsekwencje. W tym momencie Pani Doktor podała przykład grzybiarzy, którzy w rejonie obsługiwanym przez szpital dość regularnie stwarzali zagrożenie dla siebie i swoich rodzin, zbierając i konsumując różnego rodzaju trujące gatunki grzybów. 
   Nie mogliśmy kontynuować rozmowy ponieważ Pani Doktor zmuszona była zająć się pacjentami. Ten przykład bardzo mnie zaintrygował więc postanowiłem przeanalizować co stałoby się z nieszczęsnymi grzybiarzami w momencie kiedy funkcjonowałaby jedynie prywatna służba zdrowia. 
   Przypuśćmy zatem czysto hipotetycznie, iż do 4 osobowej rodziny, która zatruła się grzybami wzywane jest pogotowie. Szpitale są prywatne więc karetka wiezie wszystkich do najbliżej położonego. Co dalej? Mamy dwa rozwiązania. Pierwsze z nich jest takie, iż szpital sprawdza czy rodzina jest ubezpieczona, a że nie ma jak gdyż wszyscy są nieprzytomni, ordynator nakazuje zostawić ich pod bramą szpitala. W drugim przypadku, szpital podejmuje się leczenia nieszczęśników i po odzyskaniu przez nich przytomności sprawdza czy mają ubezpieczenie.
   Na co naraża się ordynator lub szpital przy pierwszym rozwiązaniu? Na drugi dzień pojawiają się nagłówki w gazetach: "Mordercy w białych kitlach!", "Przysięga Hipokratesa złamana!" itp. Czy będąc klientem tego szpitala i wiedząc, iż bycie nieprzytomnym przy przyjęciu grozi śmiercią, wypisujecie się z tego szpitala? Stawiam raczej na groźbę zamknięcia szpitala z powodu odpływu pacjentów, bo przynajmniej przytomni pacjenci nie będą chcieli się tam leczyć. Właściciel szpitala aby uratować biznes zrobi wszystko aby ordynator zapłacił za błąd duże odszkodowanie i nie dostał pracy nawet na zmywaku w tym kraju. 
   No ale co przy drugim scenariuszu, jeśli pacjenci nadal nie mają ubezpieczenia? Rodzina może zostać obciążona kosztami leczenia, powiedzmy 10000 zł i z rachunkiem do zapłacenia zostanie odesłana do domu. Jednak tutaj również może się zdarzyć, iż rodzina nie ma grosza przy duszy a zbierała i jadła grzyby z głodu. Komornik nie będzie miał z czego ściągnąć zaległości. Czy zatem należy ich skazać za długi i wsadzić do więzienia, czy może pomóc a jeśli tak to kto ma to zrobić?
   Proszę pamiętać, iż złota zasada tego obrzydliwego kapitalizmu mówi, że jedna zadowolona z obsługi osoba powie o tym dwóm innym, natomiast niezadowolona powie o tym dziesięciu. Stawiam zatem raczej na taki rozwój wypadków, iż po tygodniu od wyjścia rodziny ze szpitala pojawi się w prasie artykuł. Oczywiście w tym reportażu pokazywani będą "krwiopijcy w kitlach", którzy najbiedniejszym każą płacić wysokie daniny za usługi szpitalne. Tutaj scenariuszy jest już mnóstwo. Na przykład właściciel zorientuje się, iż z czysto marketingowego punktu widzenia lepiej jest umorzyć dług i pokazać wspaniałomyślność, bo to przyciągnie więcej pacjentów. Może to jednak spowodować napływ pacjentów nieubezpieczonych. W tym przypadku wszystko będzie kwestią korzyści skali. Jeśli pacjentów ubezpieczonych przybywa w tempie rekompensującym napływ nieubezpieczonych to wszystko jest OK. Jeśli jest odwrotnie, zapobiegliwy menedżer szpitala udzieli wywiadu w prasie, jak to pacjenci specjalnie wykorzystują szczodrość właścicieli szpitala. Spowoduje to częściowy odpływ pacjentów  nieubezpieczonych i napływ datków od osób majętnych w celu wspomożenia opieki medycznej nad najuboższymi. 
   Rozważmy jeszcze taki scenariusz, w którym szpital pomimo szkalującego artykułu w prasie, twardo obstaje przy zasadach rynkowych i żąda zapłaty. Czy jest mało prawdopodobne aby pod wpływem dziennikarzy, zaczęły spływać datki dla tej rodziny? Przecież obecnie takich przypadków są setki a nawet tysiące. Ludzie zbierają fundusze na leczenie za pomocą fundacji i nie rzadko udaje im się zebrać wymagane kwoty. Może lokalny burmistrz lub sołtys zrobiłby zbiórkę wśród mieszkańców na poczet rachunku dla szpitala? Rodzina mogłaby przecież odpracować to wykonując na rzecz mieszkańców jakieś prace.
   Uważny czytelnik zapewne zauważył, iż w żadnym z powyższych przykładów nie pojawia się interwencja Państwa. Skoro jednak obecnie płacimy składkę zdrowotną to oczekujemy, żeby Państwo załatwiało takie problemy. Nie wykazujemy żadnej inicjatywy i empatii, bo przecież płacimy "podatek zdrowotny". Państwo pobierając składkę bierze na siebie - bezzasadnie -  tak duży ciężar opieki, iż nie jest w stanie go udźwignąć. Zdarza się przecież, iż lekarze w szpitalu nie przyjmują pacjentów, bo wyczerpał się kontrakt z NFZ. Pacjenci jeżdżą zatem od szpitala do szpitala co może narazić ich nawet na ryzyko śmierci. Dodatkowo koszt leczenia przykładowych zatruć wyznaczony odgórnie przez NFZ może przecież wielokrotnie przewyższać koszt ustalony rynkowo. Może się też zdarzyć i zdarza się często, iż w szpitalu nie będzie potrzebnego sprzętu do diagnostyki wstępnej itp. W przypadku prywatnej służby zdrowia wiemy z całą pewnością, że wszystko musi być na najwyższym poziomie, bo tego wymaga rynek i pacjenci.
   Pytanie zatem co nam jest bardziej niemiłe, dostać rachunek na 10000 zł i mieć najlepszą możliwą opiekę czy też umrzeć podczas szukania miejsca w szpitalu? Czy w razie braku środków wolimy przyjąć pomoc udzieloną z dobroci serca przez osoby nam znane i nieznane (fundacje), ale dobrowolnie przekazujące datki? Czy też wolimy aby Państwo ściągało od nas podatki, marnotawiło je na niepotrzebną biurokrację (NFZ-ty) i dawało nam w zamian tylko ułudę dobrej opieki medycznej? Pieniądz, który przekazywany jest nam z nieprzymuszonej woli nigdy "nie śmierdzi", natomiast  pieniądz, który konfiskowany jest w ramach represji (podatku), zawsze jest naznaczony ludzką krzywdą.
   Na koniec chciałbym wtrącić małą dygresję dotyczącą powracającego sezonowo zjawiska zatruć grzybami. Jeśli lekarze lub ktokolwiek inny, na danym terenie zauważą nasilanie zatruć, to czy nie lepiej powiadomić lokalne władze, aby przeprowadziły akcję informacyjną wśród mieszkańców? Jeśli lekarzom bardzo leży na sercu dobro grzybiarzy to np. mogą zrobić składkę powiedzmy 5 zł od każdego lekarza (przez ogólnopolskie stowarzyszenie lekarzy) i zapłacić za emisję kilka razy do roku reklamówek w telewizji w okresie największego zagrożenia zatruciami. Tylko to byłoby za proste! Lepiej jest oddać 60 czy 70% swoich zarobków Państwu, bo ono zrobi to za nas lepiej, kompleksowo, taniej i bez zbędnych urzędników i ministerstw. No i zawsze można ponarzekać, iż wszystkim rządzi pieniądz a ja jestem biedny i się nie dorobiłem, bo okropni burżuje lub jeszcze gorsze Państwo nie zapłaciło mi godnie. Państwo czy też burżuj zapłacili Ci godnie, tylko Ty w swojej indolencji i głupocie oddałeś Państwu 70% swoich zarobków na załatwianie spraw nieważnych i niepotrzebnych, Pretensje należy mieć tylko do siebie!

niedziela, 8 maja 2016

Urzędnicza tyrania

   Biurokracja jest przekleństwem  naszych czasów. Z tym musi zgodzić się większość czytelników. Jednak dopiero w ostatnich kilkudziesięciu latach XX wieku, określenie "biurokracja" zyskało negatywną konotację.
   Wikipedia określa biurokrację następująco: "biurokracja i biurokrata oznacza władzę oderwaną od społeczeństwa ... i urzędnika bezdusznego ślepo trzymającego się formalnej strony przepisów". Czy definicja ta jednak oznacza, iż biurokracja jest czymś z gruntu złym?
   Każda władza potrzebuje korpusu urzędniczego, jednak musi on posiadać dokładne "wytyczne z góry" co i jak robić w konkretnych sytuacjach. Urzędnicy potrzebują więc jasnych przepisów, do których mają się stosować. Nic więcej i nic mniej. Ta "bezduszność" biurokratów w tym przypadku powoduje, iż z góry wiadomo jak postąpią ci przedstawiciele władzy. Jest to ze wszechmiar pożądane. W systemie demokratycznym problem pojawia się w momencie, kiedy przyrost "braci urzędniczej" osiąga punkt krytyczny, w którym ilość biurokratów ma znaczący wpływ na wyniki procesu demokratycznego. Można to porównać do sytuacji, w której pracownicy przedsiębiorstwa wybierają swojego kierownika. W zależności, który z przyszłych szefów obieca im więcej w postaci zarobków, tego wybiorą na swojego zwierzchnika. W systemie rynkowym taka sytuacja spowodowałaby upadek danego przedsiębiorstwa, ponieważ kierownik nie kierowałby się motywem zysku przedsiębiorstwa a jedynie brałby pod uwagę kwestię popularności wśród pracowników, bo od tego zależałaby jego pozycja. Państwo jednak nie działa na zasadach rynkowych, więc jeśli biurokraci w czasie wyborów głosują na ludzi, którzy obiecują im jako grupie, większe zatrudnienie, wyższe zarobki itp to jest to sytuacja niedopuszczalna. Powoduje ona de facto  przejęcie władzy przez tą grupę społeczną. 
   Jak temu zapobiec? Zgodnie z zasadami kapitalizmu - tak znienawidzonego przez niektórych - żadna grupa społeczna nie może czerpać korzyści z wyzysku innej grupy, spowodowanego działaniami rządu. Rząd zatem musi mieć nałożone "kajdany" prawne, które uniemożliwią mu podejmowanie decyzji faworyzujących jedną grupę społeczną kosztem innej. 
   Wiem, wiem, zaraz wszyscy pomyślą, iż jest to utopia ponieważ rząd jest powoływany właśnie przez polityków wybranych większością głosów, jednak takie rozwiązanie musi być przeprowadzone i muszą to zrobić wyborcy głosując na partie, które umożliwią zmianę.
   Zmiana ta powinna moim zdaniem wyglądać następująco. Każdy człowiek, który decydowałby się zostać urzędnikiem, powinien mieć określony jasno zakres obowiązków i praw. Nie będzie można oczywiście rozliczać urzędnika z jego pracy na zasadach rynkowych, bo nie jest możliwe obiektywne określenie jego wydajności stosując te zasady. Nie jest możliwe przyznanie nagrody urzędnikowi, który przyjął więcej podań lub wystawił więcej decyzji, bo inny będąc bardziej dokładnym wydał ich mniej ale nie naraził się na niebezpieczeństwo wydania złej decyzji. Dlatego dokładne określenie w jakim trybie działa urzędnik i w jakich ramach prawnych jest tak ważne. 
   Biurokraci, oprócz obowiązków, powinni mieć przyznany pakiet praw. Każdy urzędnik w miarę stażu i po zdanym egzaminie, awansowałby na kolejne szczeble kariery. Awanse byłyby przewidywalne i w miarę nieuniknione (zależałby też od poziomu wiedzy "urzędniczej"). Należałoby też urzędnikom zagwarantować zabezpieczenie po przejściu na emeryturę, gdyż wyzbywają się możliwości zarabiania dużo większych pieniędzy pracując w innej "branży". W tym momencie kwestią najbardziej sporną będzie ustalenie odpowiedniego poziomu płac biurokratów, tak aby zachęcić ludzi do wstępowania do korpusu urzędniczego a jednocześnie nie powodować patologii na rynku pracy. Dla przykładu dla urzędnika na najniższym szczeblu mogłoby to być powiedzmy 40% płacy średniej ustalanej przez GUS (lub inną instytucję).
   Oczywiście wszyscy teraz zakrzyczycie,  że przecież to nie będzie sprawiedliwe, bo inni ludzie będą musieli zarabiać na swoje emerytury sami i nie będą mieli zabezpieczenia w postaci pewnej pracy. Weźcie jednak pod uwagę, iż w systemie rynkowym ci inni mają możliwość zarobienia wielokrotnie większych pieniędzy niż urzędnicy. Mówimy tutaj oczywiście o kapitaliźmie a nie o socjaliźmie, który u nas obecnie panuje. 
   Muszę Was uspokoić Drodzy Czytelnicy, gdyż biurokraci oprócz nabycia pewnych przywilejów powinni być pozbawieni jednego zasadniczego prawa. Mianowicie prawa głosu w wyborach. Biurokraci, nie mogą decydować i wybierać sobie "kierowników". Jest to swego rodzaju zabezpieczenie przed nadmiernym wpływem tej grupy społecznej na rządy.
   Wyżej wymienione zasady nie powinny spowodować nadmiernego przyrostu urzędników ani wzrostu ich "władzy". A co Wy o tym sądzicie?

poniedziałek, 2 maja 2016

Baśnie Tysiąca i Jednej Dobrej Zmiany cz.VIII - Janosikowe

   Miało być tak pięknie, a obecnie mamy kiepsko zarabiających sprzedawców w marketach i całą rzeszę zacnych urzędników z gwarancjami zatrudnienia i wysokimi uposażeniami. 
- Co tu robić - zastanawiają się rodzice - Jak najlepiej zabezpieczyć przyszłość naszych dzieci? 
- Rozwiązanie jest proste. Nasze dzieci muszą być urzędnikami, bo mają oni gwarancję zatrudnienia - myśli większość.
   Na zamieniające się zapotrzebowanie ze strony mieszkańców reaguje lokalna szkoła. Rodzice posyłają więc dzieci do klas o kierunku, "pracownik administracji publicznej", bo dlaczego ich dzieci mają harować za 1100 - 1200 zł w markecie, skoro mogą dostać 1600 - 1700 zł w Urzędzie na początek? Na rynek trafia coraz więcej ludzi z wykształceniem urzędniczym, jednak nasz poczciwy i szlachetny Burmistrz nie jest w stanie zatrudnić wszystkich. Rodzina i znajomi mają pierwszeństwo, co jest słuszną koncepcją, ponieważ trzeba mieć do współpracowników zaufanie. Niestety okazuje się, iż pan Burmistrz ma kłopot, ponieważ zaczyna brakować pieniędzy na potrzeby wciąż rosnącego korpusu dzielnych urzędników. "Wielcy inwestorzy" zagraniczni korzystając z pomocy prawników, unikają opodatkowania a lokalni, pasożytniczy kapitaliści ledwo wiążą koniec z końcem - co jest sprawiedliwe za te wszystkie niegodziwości jakich się dopuszczali - i również nie płacą dużych podatków. 
   Pan Burmistrz postanawia więc wypróbować sprawdzone "źródełko". Udaje się na spotkanie z Rycerskim Posłem. Poseł konsultuje się z kolegami z partii i ku jego zaskoczeniu, część kolegów nie ma tego typu problemów w okręgach wyborczych. Okazało się, iż na terenach gdzie ludziom się powodzi jest przemysł (prywatny lub państwowy), albo są to duże aglomeracje, które siłą rzeczy przyciągają inwestorów. Nasz Rycerski Poseł poczuł się jak ubogi krewny swoich kolegów. Narastała w nim złość i poczucie misji, które kazało mu zrobić coś dla tych biednych ludzi z regionu. Oczywiście, skromnie myślał też o swojej reelekcji, ale to przecież naturalne u bezinteresownych i zatroskanych polityków.
- Przecież nie może być tak, iż w jednym regionie kraju ludzie żyją dostatnio, a w drugim na granicy ubóstwa - myślał  Poseł 
- Jesteśmy jednym narodem i musimy być dumni , solidarni, dzielić się ......... - i nagle wpadła mu do głowy myśl. Skrzyknął szybciorem kolegów Posłów i wyłuszczył im swój pomysł.
- Żaden obywatel tego kraju nie może wykorzystywać innego i nie może być tak, że akurat urodzenie i pochodzenie ma decydować o naszym statusie materialnym. Nie może być tak, że ktoś urodzony i mieszkający w stolycy lub na Ślunsku będzie miał dużo, bo przypadkowo te regiony posiadają bogactwa naturalne lub dobre położenie geograficzne. Natomiast ktoś urodzony na Zapupiu Wielkim, za względu na to ,iż mieszka tam gdzie mieszka ma przymierać głodem. Musimy wyrównać tę niesprawiedliwość i opodatkować regiony bogate na rzecz biednych, aby w tych drugich powstawały zakłady pracy i infrastruktura."
   Przy takiej retoryce Rycerskiego Posła, za ustawą byli nawet posłowie z regionów bogatszych. 
- Przecież trza się dzielić z narodem a sowjego to nie oddajemy, nie? - myśleli całkiem słusznie i przezornie. 
   W miasteczku znów zapanowało poruszenie, bo rząd na mocy ustawy przegłosowanej przez posłów z Okrągłego Koryta, zobowiązał się do zainwestowania w takie niezbędne lokalnej społeczności rzeczy jak aquapark, bungapark i stadnina kuców-buców. We wszystkich tych przybytkach zatrudnienie znajdą oczywiście "lokalsi", dobierani przez naszego niezłomnego i najuczciwszego z uczciwych pana Burmistrza. Dobór odbędzie się oczywiście według znanego i sprawdzonego klucza. 
   Byli jednak mieszkańcy miasteczka, którzy z pewnym dystansem obserwowali całe zamieszanie. To lokalni staruszkowie, którzy kręcili głowami i pytali się nawzajem, jak to się stało, że kiedyś, ktoś kto miał fach w ręku i był piekarzem, stolarzem, tynkarzem, rzeźnikiem, lekarzem był zamożny. Teraz wystarczyło mieć "dobre" pochodzenie - najlepiej z rodziny urzędniczej - lub znajomości i już można było mieć furę, skórę i komórę.

niedziela, 1 maja 2016

Baśnie Tysiąca i Jednej Dobrej Zmiany cz.VII - Kapitał zagraniczny

   A co się dzieje z pozostałymi bohaterami naszej opowieści? Warzywniaków i innych małych sklepików już w większości nie ma. Mamy za to wesołą gromadkę bezrobotnych i niezły regiment dzielnych urzędników. 
   Burmistrz, który w międzyczasie został wybrany ponownie na stanowisko, znów zaczął być molestowany przez mieszkańców miasteczka. 
- Nie mamy za co żyć, więc może znów trzeba zwrócić się do Rycerskiego Posła, aby temu zaradził? - domagali się bezrobotni mieszkańcy.
Urzędnik zrobił więc to co dotychczas, czyli uderzył do Posła w audiencję. Razem stwierdzili, iż sytuacja jest beznadziejna i próbowali znaleźć rozwiązanie. 
   W regionie nie było już większego lokalnego kapitalisty, który mógłby stworzyć miejsca pracy dla tak dużej liczby osób. Wpadli zatem na pomysł, iż skoro brak jest inwestora lokalnego to może ściągnąć takowego spoza regionu lub nawet z zagranicy. 
- Wydrukuje się trochę folderów, polobbuje się w Wielkiej Unii, pofejsujemy, polajkujemy, poblogujemy i ściągniemy jakiego kapitalistę - ustalili.
Aby przyciągnąć większego "frajera", niestety trzeba było wymyślić jakąś zachętę. Burmistrz wpadł na pomysł, iż nowy (tfu!) kapitalista powinien otrzymać zwolnienie z podatków lokalnych lub grunt pod inwestycję za darmo.
   Oferta poszła w świat, a ponieważ lokalna społeczność umiała jedynie konsumować i sprzedawać, zgłosili się dwaj inwestorzy w postaci dużych zagranicznych sieci handlowych. "Sieciówki" zaoferowały wybudowanie dwóch supermarketów i zatrudnienie w nich przynajmniej 2/3 bezrobotnych. 
   Burmistrz wraz ze swoją świtą powitał inwestorów chlebem i solą. To było zbawienie dla lokalnej społeczności! Pojawiły się zatem place budów i praca. Na razie niewielu "lokalsów" pracowało, bo większość to sprzedawcy a nie budowlańcy. Koniec budowy zaczęły sygnalizować ogłoszenia w Urzędzie Pracy Czarnej i Białej o rozpoczętym naborze. Na początek wśród mieszkańców zapanowała mała konsternacja. Inwestorzy próbowali dostosować poziom cen do możliwości nabywczych lokalnej społeczności i by mieć niższe koszty robili nabór dużej liczby osób, ale na 1/2 lub 2/3 etatu. 
   No cóż, pracować trzeba, więc pomimo lekkiego niezadowolenia 70% bezrobotnych znalazło zatrudnienie. Pojawiły się pierwsze oznaki, iż mieszkańcy mają troszkę więcej pieniążków. Zwiększały się obroty - głównie w marketach - a ludzie znów zobaczyli światełko w tunelu i szansę na lepsze życie. Jednak po paru miesiącach, "Kapitalistyczni Zbawcy" z zagranicy okazali się gorsi niż lokalni wyzyskiwacze. Zostawili najlepszych pracowników i zmienili im umowy na 3/4 etatu, a reszta wylądowała znów na bezrobociu.
   

sobota, 30 kwietnia 2016

Baśnie Tysiąca i Jednej Dobrej Zmiany cz.VI - Biurokracja

   Najbardziej zadowolony z działań Rycerskiego Posła był wierny sługa ludu, pan Burmistrz. Mógł on, do Urzędu Pracy Czarnej i Białej zatrudnić najlepszych i najbardziej zaufanych specjalistów, którzy będą pilnowali przestrzegania prawa przez przebrzydłych kapitalistów.
   A więc do poprzednio zatrudnionego Szwagra po ogrodnictwie dołączyła ciotka Kunegunda, bo była strasznie skąpa i dodatkowo za młodu często biła Pana Burmistrza trzcinką po rękach jak coś przeskrobał.
- Taka osoba na pewno pomoże zdyscyplinować niepokornych - myślał słusznie pan Burmistrz.
 Dodatkowo zatrudnienie w Urzędzie Pracy Czarnej i Białej znaleźli syn i teściowa, ponieważ zaufanie do pracowników to podstawa jeśli chodzi o ściganie nieprawidłowości. W całej ekipie nie mogłoby zabraknąć kuzyna Włodka. Był on drwalem, niezbyt inteligentnym, ale dłonie miał jak bochny chleba, więc jeśli trzeba byłoby "ruszyć" w interwencję to był nieoceniony. Resztę zespołu dokoptowano na zasadzie przypadku.
- Ci zapluci, reakcyjni kapitaliści nie będą mogli zarzucić mi kumoterstwa czy nepotyzmu - cieszył się pan Burmistrz. Było on bardzo dumny z tego, iż znał takie mądre określenia kapitalistów, bo wyczytał je w jednej starej książce, a zawsze go uczono, że im coś jest starsze tym lepsze, więc jeśli książka miała 50 lat to pewnie zawierała same mądrości. 
   Nareszcie nadszedł czas zemsty na chciwych przedsiębiorcach. Jeden po drugim, poddawani kontroli, albo zamykali biznesy (dobrze im tak za ich skąpstwo), albo redukowali zatrudnienie. Pojawiła się nowa fala bezrobotnych, którzy byli niezmiernie wdzięczni władzy, iż wcześniej uchwaliła im zasiłki.
   I tak oto źli kapitaliści zostali spacyfikowani, lub bez szemrania płacili pracownikom ustawowe stawki. Co prawda w miasteczku zlikwidowano 70% firm, ale to były okrutne obozy pracy. Pozostałe 30% firm funkcjonowało na normalnych i właściwych zasadach rynkowych, zgodnie z konstytucyjną zasadą sprawiedliwości społecznej, bez wyzysku braci pracowniczej. Mieszkańcy nie byli co prawda zadowoleni z podwyżek cen jakie nastąpiły w wyniku zwiększenia obciążeń podatkowych i zmniejszenia konkurencji, ale przecież wszystko to było skutkiem opieki jaką otoczyło nad nimi kochane Państwo i powinni być za to wdzięczni.
   Drogie Dzieci i Dorośli, na pewno zastanawiacie co stało się z czarnym bohaterem opowieści czyli Panią Zosią. Ano doigrała się w końcu i sprawiedliwości stało się zadość. Została zmuszona do odprawienia pracownika zatrudnionego "na czarno" i otrzymała solidną karę pieniężną za popełnioną zbrodnię. Kara pieniężna i obciążenia podatkowe spowodowały, iż Pani Zosia musiała zamknąć swój przybytek wyzysku, co było niewątpliwą sprawiedliwością.
   Wróciła do swojego 35-cio metrowego pałacu, gdzie służba, czyli mąż, opiekowała się nią do końca życia (podobno symulowała zwyrodnienie kręgosłupa). Oczywiście paskudna kapitalistka, przed dokonaniem żywota nie zapomniała pobierać zasiłku dla bezrobotnych, co było z jej strony wyjątkową bezczelnością.  Przecież bogactwa jakie zgromadziła w wyniku wyzysku w postaci drewnianej boazerii z lat 80-tych XX wieku, kunsztownych kilimów z epoki gierka czy starych albumów ze zdjęciami stanowiącymi przeogromną wartość, w zupełności wystarczyłyby jej na dostatnie i spokojne życie. Po śmierci wyzyskiwaczki jej dzieci i mąż nadal żyły z tego majątku, zgromadzonego dzięki krzywdzie ludzkiej i już zawsze wcinali prawdziwe rarytasy w postaci szczawiu, brukwi i mirabelek.
   

piątek, 29 kwietnia 2016

Baśnie Tysiąca i Jednej Dobrej Zmiany cz.V - Płaca Minimalna

   Niezadowolona z takiego obrotu sprawy była dotychczasowa pracownica Pani Zosi. 
- Jak to, mi się obniża pensję, a przyjmuje się innego pracownika na lewo? - zżymała się - Przecież to niesprawiedliwe, bo znaczy że z moich utraconych pieniędzy paskudna ropucha finansuje sobie nowych pracowników. Niech ze swoich daje a nie z moich!
   U innych pracodawców również panowała podobna sytuacja, więc uaktywnili się "dzielni partyzanci" wśród bezrobotnych. Nie przymierali głodem, bo mieli ochronkę od krewnych, ale byli bardzo chętni do niesienia bratniej pomocy. Uruchomili smartfony i broń obosieczną w postaci hejtów. W miasteczku znów narastał niepokój.
   A tymczasem w regionie zbliżały się wybory do Okrągłego Koryta. Rycerski Poseł pojawił się na spotkaniu wyborczym w miasteczku, na którym uprzejmi i zatroskani mieszkańcy poinformowali go o strasznym, nowym zjawisku, pracy "na czarno". 
- Ta sprawa nie mogła wydarzyć się w gorszym momencie - pomyślał Poseł. Musiał rozwiązać tą kwestię, bo nie uśmiechała mu się utrata wygodnego zydla przy Okrągłym Korycie. W tempie błyskawicznym, ulegając niestety szubrawemu prawu popytu i podaży, zareagował na skargi mieszkańców i zwołał brać rycerską z klubu poselskiego. Opracował z nimi kolejną chwalebną i niezmiernie potrzebną ustawę.
- W naszym kraju, każdy zasługuje na godziwą płacę - grzmiał na forum Okrągłego Koryta, Rycerski Poseł -, dlatego mocą ustawy powołujemy Powszechny Urząd Płac Alternatywnych, który ustali do jakiej płacy minimalnej w tym kraju powinien mieć prawo każdy obywatel. Ustalona kwota będzie minimum, jakie przedsiębiorcy muszą wypłacać swoim pracownikom. Dodatkowo, aby zapobiec zatrudnianiu "na czarno", lokalni włodarze mają powołać Urzędy Pracy Czarnej i Białej, które będą kontrolowały zatrudnianie i w których będą mogli rejestrować się bezrobotni. Wszelkie zatrudnianie"na czarno" będzie surowo karane!
   Były owacje na stojąco i gratulacje. Oczywiście, tylko z powodu wrodzonego taktu, oraz aby nie jątrzyć w społeczeństwie, Rycerski Poseł nie wspomniał o tym, iż wydatki na dodatkowe urzędy zostaną sfinansowane przez podniesienie podatku "od głowy" każdego zatrudnionego. Ta informacja mogła wywołać falę niezadowolenia wśród ohydnych kapitalistów i spowodować jakieś protesty, czy tym podobne rzeczy. Należało zatem, co jest chwalebne, ukryć ją jak najdłużej a przynajmniej do wyborów. 
   W naszym miasteczku, nowa ustawa wywołała kolejną falę zadowolenia. Cieszyli się zatrudnieni, którym ustawowo podniesiono płacę minimalną do 1 300 zł. Cieszyli się również bezrobotni...... Chociaż nie. Jakoś wśród bezrobotnych, szczególnie tych najbiedniejszych panowało rozczarowanie. No, ale przecież oni też byli współwinni razem z kapitalistami, bo pracowali u nich "na czarno". Nie doceniali faktu, że kiedyś wykorzystywano ich i płacono 800 czy 1 000 zł a teraz mogli śmiało szukać pracy i nikt nie mógł im zapłacić mniej niż 1 300 zł na rękę. 
- No tak, mieć 1000 zł a nie mieć 1300 zł to jednak różnica - myśleli bezrobotni.
Jednak takie myślenie było niewłaściwe i na pewno spowodowane uzależnieniem tych biedniejszych bezrobotnych od pracy. Kapitaliści po prostu zdeprawowali ich i przeciągnęli na swoją stronę.

czwartek, 28 kwietnia 2016

Baśnie Tysiąca i Jednej Dobrej Zmiany cz.IV - Interwencjonizm

   Pan Burmistrz był niezwykle kompetentnym jegomościem, który został wybrany na to stanowisko między innymi dlatego, iż w młodości połknął kij od szczotki, dzięki czemu mógł przez 8 godzin ciurkiem, siedzieć wyprostowany za biurkiem.
  Z powagą godną piastowanego urzędu wysłuchał delegacji zmartwionych kobiet, a ponieważ nie był być może lotnego umysłu to wiedział jednak, że co dwie głowy to nie jedna. Poprosił zatem o radę Rycerskiego Posła z regionu. Wspólnie doszli do wniosku, iż Pani Basia często jest bezrobotna nie dlatego, że często zwalnia się z pracy aby przypilnować syna czy też nie dlatego, że pijany mąż często odwiedza ją w miejscu pracy awanturując się przy tym. Winien był przede wszystkim pracodawca, ohydny burżuj, który nie potrafił zrozumieć  sytuacji biednej kobiety i nie pomógł jej. A skoro nie chciał pomóc, trzeba go do tego zmusić.
   Rycerski Poseł wraz ze swoimi rycerskim kolegami z klubu przy Okrągłym Korycie uchwalił zatem, iż każda niepracująca osoba powyżej 18 roku życia powinna otrzymywać 700 zł bezzwrotnej zapomogi przez okres 6 miesięcy, a ponieważ źródłem wszelkich plag i głodu jest kapitalizm, zapłacą za to kapitaliści w postaci podatku po 500 zł na głowę, każdego zatrudnionego przez nich pracownika. Oczywiście aby dopilnować poboru, dobrotliwy Burmistrz zatrudnił - bardzo słusznie zresztą - zaufaną osobę, w postaci szwagra po ogrodnictwie, do liczenia wpływających podatków.
   W miasteczku wybuchła euforia. 
- Wreszcie będzie można wyzwolić się spod jarzma kapitalistycznego ucisku - myśleli nisko wynagradzani pracownicy i poczęli przechodzić na zasiłek. Dobrotliwi "partyzanci", w postaci bezrobotnych ukrywających się do tej pory za smartfonami, rozpoczęli akcję fejsbukowo-tłitową wychwalającą mądrych i przezornych urzędników.
   Na wszystkie te wydarzenia zareagowali - z czystęj żądzy zemsty - paskudni przedsiębiorcy z miasteczka. Zwolnili część pracowników aby uniknąć sprawiedliwego podatku. Nie inaczej postąpiła Pani Zosia, która zdążyła wrócić z niezasłużonego odpoczynku. Zwolniła zatem pracownicę z najkrótszym stażem, obniżyła pensję drugiej pracownicy a sama stanęła za ladą.
- Co za chytra raszpla - oburzała się pracownica Pani Zosi - chce się dorobić na cudzym nieszczęściu. Żeby jej w gardle stanęły pieniążki jakie mi zabrała z pensji.
   Przez pół roku w miasteczku trwała sielanka. Kapitaliści zarabiali, ale już nie tyle - co było ze wszechmiar sprawiedliwe - , a bezrobotni na zasiłkach cieszyli się wolnością od ucisku. Jednak chciwi burżuje, uzurpatorzy wiedzieli, że przyjdzie ich czas zemsty.
   Nadeszła zatem chwila, kiedy bezrobotnym zaczęło kończyć się prawo do zasiłku. Okrutni wyzyskiwacze nie chcieli ich zatrudniać, nie przez podatek przecież, a z czystej zemsty. W regionie zaczęło robić się biednie. Mieszkańcy miasteczka mieli mniej pieniędzy a dodatkowo ceny zaczęły rosnąć (kolejna sztuczka biznesmenów). 
   Część bezrobotnych aby po prostu przeżyć musiała niestety pracować. I tak jeden z nich trafił po prośbie do warzywniaka Pani Zosi. Ta, jako rasowa wyzyskiwaczka zaoferowała mu zatrudnienie, ale "na czarno" i za 700 zł. Była to próba ominięcia sprawiedliwego przecież podatku!
- Pewnie potrzebuje pieniędzy na opłacenie służby w swoim pałacu - zżymał się bezrobotny, ale rad nie rad przyjął ofertę Pani Zosi (jeść przecież trzeba).

środa, 27 kwietnia 2016

Baśnie Tysiąca i Jednej Dobrej Zmiany cz.III - Bezrobocie

Po upływie pół roku coś zaczęło się zmieniać. W miasteczku brakowało już nisko wykwalifikowanej siły roboczej bądź absolwentów, do wykorzystania przez przebrzydłych kapitalistów pokroju Pani Zosi czy Pana Bronka. 
   Oczywiście, kochane Dzieci bezrobocie nie zniknęło. Po prostu niektórzy bezrobotni zostali wyposażeni przez swoich zapobiegliwych i opiekuńczych krewnych w narzędzia, służące obronie przed kapitalistycznymi oprawcami. Najczęściej było to pokaźne kieszonkowe oraz smartfon z facebook'iem, które to narzędzia skutecznie pomagały im bronić się przed wyzyskiem ze strony wszelkiej maści dorobkiewiczów.
   Jednak brak taniej siły roboczej nie powstrzymał ohydnych biznesmenów przed kolejnym niecnym planem. Ich kolejnym fortelem było podniesienie płac pracownikom, których najbardziej cenili. Zrobili to oczywiście - jak słusznie podejrzewano - z niskich pobudek aby Ci biedni i uciskani ludzie nie uciekli z ich kołchozów pracy.
   Pracownica Pani Zosi nie zarabiała już 1 000 zł a 1 500 zł na rękę, jednak nadal była czujna, bo starsza pani mogła już obmyślać następny straszliwy plan wyzysku, co mógł sugerować rosnący na plecach Pani Zosi garb. Oczywiście, pracownica miała rację ponieważ Pani Zosia doszła - całkowicie bezpodstawnie zresztą - do wniosku, iż po dwudziestu paru latach pracy ma problemy z kręgosłupem  i musi wybrać się do Ciechocinka w celu podreperowania zdrowia. Nie mogła zamknąć warzywniaka na czas pobytu w sanatorium, bo który kapitalista zrezygnowałby z ograbiania biednych (już nie tak bardzo) obywateli miasteczka. Wdrożyła zatem szatański plan stworzenia swoistego "samograja". Podniosła pensję dotychczasowej pracownicy do 2 000 zł i zatrudniła kolejną  za 1 300 zł miesięcznie. Spakowała się i na dwa miesiące pojechała do uzdrowiska wiedząc, iż tak zmotywowana czyli zniewolona załoga dopilnuje jej interesów.
   Tak to niestety w bajkach bywa kochane Dzieci, iż sprawy lubią się komplikować. Wśród szlachetnych bezrobotnych, skutecznie unikających zatrudnienia za pomocą kieszonkowego i smartfona znajdowała się "czarna owca". Była to Pani Basia, która pracowała tylko dorywczo ponieważ jej mąż nadużywał alkoholu i nie pomagał jej w zajmowaniu się synkiem Jasiem. Jasio uczęszczał do szkoły i jego koledzy i koleżanki zauważyli, iż chodzi w podartych trampkach i czasami zdarza się, że patrzy jak jedzą inne dzieci sam nic nie pałaszując. Informacja o tym rozeszła się lotem błyskawicy.
- Coś z tym trzeba zrobić! - biadoliły na zebraniu klasowym mamy kolegów i koleżanek z klasy Jasia.
- A może - powiedziała nieśmiało Pani Marysia, jedna z mam - porozmawiać z Panią Basią. Któraś z nas zaprosi ją na kawę. Dowiemy się jak możemy jej pomóc i w razie czego, dopóki sytuacja Pani Basi się nie poprawi, ufundujemy Jasiowi śniadania w szkole i nową parę butów. Będzie to nas kosztowało powiedzmy 2 zł miesięcznie ale chyba warto dać z dobroci serca niewielki grosz......
   Jednak nikt nie słuchał Pani Marysi, która prowadziła punkt krawiecki i jako obrzydliwa kapitalistka nie powinna mieć przecież nawet prawa głosu.
- Niech się ta biznesłumen lepiej nie odzywa. Jak jest taka mądra to niech ze swojego daje - myślały pozostałe mamy,
- A jak nas spotka to samo co Panią Basię, to mamy się prosić o jałmużnę od takiej Marysi? Niedoczekanie!
   Zatem szlachetne i zapobiegliwe niewiasty postanowiły zwrócić się do wyższej instancji i wybrały się z prośbą o rozwiązanie problemu Pani Basi do Burmistrza miasteczka.

wtorek, 26 kwietnia 2016

Baśnie Tysiąca i Jednej Dobrej Zmiany cz.II - Konkurencja

   Sytuacja w warzywniaku Pani Zosi przypominała obóz pracy. Trzeba było sprzedawać i sprzątać z przerwami przez 8 godzin dziennie, 5 dni w tygodniu. Mordęga! 
   Dodatkowo Pani Zosia uświadomiła sobie, iż ma monopol w miasteczku na sprzedaż warzyw. Postanowiła zatem - w celu całkowitego wydojenia mieszkańców z kasy - nie obniżać cen a nawet je podnieść.
   Chytry plan Pani Zosi pokrzyżował jednak inny czarny charakter tej opowieści, demoniczy burżuj, Pan Bronek. Był on spokojnym, dorywczo pracującym człowiekiem. Często widywał Panią Zosię w drodze do pracy więc kiedy po 3 miesiącach od okrągło-korytowej hucpy zauważył, jak nasza kapitalistka podjeżdża pod warzywniak nowym, 25-cio letnim BMW był w szoku. On zawsze marzył o takim samochodzie! 
   Myślał o tym kilka dni. W zakamarkach jego świadomości zaczął kiełkować i rozwijać się ..... POMYSŁ NA BIZNES! To znów dawał znać o sobie ten okropny, zaraźliwy zarazek przedsiębiorczości. Pan Bronek - jak w amoku - pożyczył od szwagra furgon, pojechał do znajomego rolnika pod miasto, podkupił zieleniny i sprzedał na lokalnym targowisku. Pomysł okazał się strzałem w dziesiątkę ponieważ przy cenach niższych niż w warzywniaku Pani Zosi zarobił w miesiąc 5 000 zł.
- Ohydny konkurent - zżymała się Pani Zosia i rad nie rad musiała obniżyć ceny, co i tak było dla niej niezłym interesem ponieważ w wyniku obniżki cen zwiększył się obrót.
   Pan Bronek woził warzywa na targ przez dwa miesiące. Dorobił się wymarzonego BMW 325 z dwudziestoletnim stażem ale jego żona była niezadowolona i ciągle ciosała mu kołki na głowie:
- Nigdy nie ma Cię w domu! Dzieci za Tobą płaczą! Nawet obiadu w weekendy nie jesz z rodziną! - narzekała. 
   Wola żony rzecz święta, więc aby w domu mieć spokój Pan Bronek obmyślił chytry plan, godny zepsutego kapitalisty. Zatrudnił mianowicie za 1 300 zł miesięcznie pomocnika, który rano dowoził od rolnika produkty a w weekendy zastępował go na targowisku. Był to straszny wyzysk!
   Coraz więcej osób, obserwując poczynania Pani Zosi i Pana Bronka łapało wirusa przedsiębiorczości. Zaraza szerzyła się na całe miasteczko. Powstawały różnego rodzaju sklepiki czy lokale usługowe. Ich właściciele zatrudniali oczywiście, za marne 1 000 zł miesięcznie, osoby bezrobotne i wykorzystywali je do cna. Wszystko szło po myśli tych bezwzględnych kapitalistów. Coraz więcej osób pracowało. Zwiększały się wydatki mieszkańców więc pomimo konkurencji i spadających cen, biznesy rozwijały się. 
   Mieszkańcy zauważyli, iż za te same pieniążki mogą kupić coraz więcej produktów, jednak byli czujni. Podejrzewali, iż kryje się za tym kolejny podstęp kapitalistycznych warchołów. Co prawda pracownicy dostawali od tych wyzyskiwaczy płatne nadgodziny, wolne w razie potrzeby czy darmowe kursy np. z obsługi kasy fiskalnej, jednak nadal była to ciężka harówka po 8 godzin dziennie przez 5 dni w tygodniu.

Baśnie Tysiąca i Jednej Dobrej Zmiany cz.I - Wolny Rynek

    Drogie Dzieci, szanowni Rodzice i Wy przemili Dziadkowie. W ramach cyklu Baśnie Tysiąca i Jednej Dobrej Zmiany opowiem Wam historię o Bezdusznym Kapitaliźmie.
    Za górami, za lasami, na rubieżach naszego pięknego kraju leżało małe miasteczko. Mieszkała tam Pani Zosia, która była bardzo energiczną i zaradną osobą. Wraz z mężem od 20 lat prowadziła warzywniak. To było jej "królestwo". 
     Przez te wszystkie lata wiodło im się nieźle, aczkolwiek ciężko było im prowadzić biznes we dwoje. Czasami zdarzało im się zatrudniać pracowników ale tylko na zastępstwo, ponieważ był to dla nich zbyt duży wydatek. Jakoś wychowali w tym czasie dwoje dzieci, które poszły swoją drogą i wszystko nadal toczyłoby się utartym torem, gdyby mąż Pan Zosi nie zachorował. Aby mieć z czego się utrzymywać Pani Zosia przyjęła do pracy przemiłą dziewczynę. Płaciła jej najniższą krajową czyli 1 350 zł ale i tak pracownica kosztowała ją dodatkowo 900 zł. Nie było jednak wyboru. Po odliczeniu kosztów nowozatrudnionej, Pani Zosia zarabiała 1 500 zł miesięcznie.
   Pewnego ranka, wychodząc do pracy spotkała podekscytowaną sąsiadkę.
- Słyszała Pani? Rewolucja! Tragedia! - trajkotała sąsiadka.
- Co się stało?
- Powariowali w tej stolycy! Wczoraj było wieczorne posiedzenie Okrągłego Koryta i jeden z Posłów Halabardników z opozycji, dla draki, zgłosił projekt ustawy likwidującej te wszystkie podatki, ZUS-y i wprowadzającej ten .... no..... Wolny Rynek!!!
- No i co z tego? - powiedziała znudzona Pani Zosia, przyzwyczajona do fanaberii Rycerskich Posłów.
- Ano to, że większość się pomyliła i zagłosowała za tą ustawą! Nie będzie podatków! Wolny rynek! Po prostu skandal!
Pani Zosi przebiegł po plecach zimny dreszcz.
- Wolny rynek hm..... - zamyśliła się.
Ruszyła powolnym krokiem w kierunku warzywniaka. Nagle pojawiła się w jej głowie pewna myśl nie dająca jej spokoju w drodze do pracy. Tą myślą był ohydny bakcyl przedsiębiorczości.
   Po przybyciu do swojego "królestwa" natychmiast zaczęła chłodno kalkulować. Skoro nie musiała już płacić za pracownika 2 250 zł to może przyjąć do pracy jakąś biedną duszyczkę płacąc jej 1000 zł albo obecnej pracownicy zaproponować taką stawkę. Jak pomyślała, tak zrobiła. Dziewczę, które u niej pracowało musiało zadowolić się obniżoną pensją, ponieważ chciało mieć pieniążki na swoje wydatki a dodatkowo pomagało rodzicom.
- Nareszcie będzie mnie stać na wyjazd z mężem do Bantustanu, na wymarzone od 20 lat wakacje - pomyślała samolubnie Pani Zosia.
- A może coś jeszcze odłożę, jeśli ktoś zgodzi się pracować za mniej niż 1000 zł miesięcznie? - syknęła już na głos i oblizała swoim rozdwojonym, wężowym językiem,  prawe ucho.
   Tak, tak drogie Dzieci i szacowni Dorośli, Pani Zosia zmieniała się na naszych oczach. Wirus przedsiębiorczości działał i w Pani Zosi budziła się przebiegła kapitalistka.