środa, 27 kwietnia 2016

Baśnie Tysiąca i Jednej Dobrej Zmiany cz.III - Bezrobocie

Po upływie pół roku coś zaczęło się zmieniać. W miasteczku brakowało już nisko wykwalifikowanej siły roboczej bądź absolwentów, do wykorzystania przez przebrzydłych kapitalistów pokroju Pani Zosi czy Pana Bronka. 
   Oczywiście, kochane Dzieci bezrobocie nie zniknęło. Po prostu niektórzy bezrobotni zostali wyposażeni przez swoich zapobiegliwych i opiekuńczych krewnych w narzędzia, służące obronie przed kapitalistycznymi oprawcami. Najczęściej było to pokaźne kieszonkowe oraz smartfon z facebook'iem, które to narzędzia skutecznie pomagały im bronić się przed wyzyskiem ze strony wszelkiej maści dorobkiewiczów.
   Jednak brak taniej siły roboczej nie powstrzymał ohydnych biznesmenów przed kolejnym niecnym planem. Ich kolejnym fortelem było podniesienie płac pracownikom, których najbardziej cenili. Zrobili to oczywiście - jak słusznie podejrzewano - z niskich pobudek aby Ci biedni i uciskani ludzie nie uciekli z ich kołchozów pracy.
   Pracownica Pani Zosi nie zarabiała już 1 000 zł a 1 500 zł na rękę, jednak nadal była czujna, bo starsza pani mogła już obmyślać następny straszliwy plan wyzysku, co mógł sugerować rosnący na plecach Pani Zosi garb. Oczywiście, pracownica miała rację ponieważ Pani Zosia doszła - całkowicie bezpodstawnie zresztą - do wniosku, iż po dwudziestu paru latach pracy ma problemy z kręgosłupem  i musi wybrać się do Ciechocinka w celu podreperowania zdrowia. Nie mogła zamknąć warzywniaka na czas pobytu w sanatorium, bo który kapitalista zrezygnowałby z ograbiania biednych (już nie tak bardzo) obywateli miasteczka. Wdrożyła zatem szatański plan stworzenia swoistego "samograja". Podniosła pensję dotychczasowej pracownicy do 2 000 zł i zatrudniła kolejną  za 1 300 zł miesięcznie. Spakowała się i na dwa miesiące pojechała do uzdrowiska wiedząc, iż tak zmotywowana czyli zniewolona załoga dopilnuje jej interesów.
   Tak to niestety w bajkach bywa kochane Dzieci, iż sprawy lubią się komplikować. Wśród szlachetnych bezrobotnych, skutecznie unikających zatrudnienia za pomocą kieszonkowego i smartfona znajdowała się "czarna owca". Była to Pani Basia, która pracowała tylko dorywczo ponieważ jej mąż nadużywał alkoholu i nie pomagał jej w zajmowaniu się synkiem Jasiem. Jasio uczęszczał do szkoły i jego koledzy i koleżanki zauważyli, iż chodzi w podartych trampkach i czasami zdarza się, że patrzy jak jedzą inne dzieci sam nic nie pałaszując. Informacja o tym rozeszła się lotem błyskawicy.
- Coś z tym trzeba zrobić! - biadoliły na zebraniu klasowym mamy kolegów i koleżanek z klasy Jasia.
- A może - powiedziała nieśmiało Pani Marysia, jedna z mam - porozmawiać z Panią Basią. Któraś z nas zaprosi ją na kawę. Dowiemy się jak możemy jej pomóc i w razie czego, dopóki sytuacja Pani Basi się nie poprawi, ufundujemy Jasiowi śniadania w szkole i nową parę butów. Będzie to nas kosztowało powiedzmy 2 zł miesięcznie ale chyba warto dać z dobroci serca niewielki grosz......
   Jednak nikt nie słuchał Pani Marysi, która prowadziła punkt krawiecki i jako obrzydliwa kapitalistka nie powinna mieć przecież nawet prawa głosu.
- Niech się ta biznesłumen lepiej nie odzywa. Jak jest taka mądra to niech ze swojego daje - myślały pozostałe mamy,
- A jak nas spotka to samo co Panią Basię, to mamy się prosić o jałmużnę od takiej Marysi? Niedoczekanie!
   Zatem szlachetne i zapobiegliwe niewiasty postanowiły zwrócić się do wyższej instancji i wybrały się z prośbą o rozwiązanie problemu Pani Basi do Burmistrza miasteczka.

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz