niedziela, 29 maja 2016

Tragikomedia w Centrum Zdrowia Dziecka

 Będąc ostatnimi czasy częstym "klientem" jednego z wrocławskich szpitali, zauważyłem rozwieszone tam plakaty z odezwą Naczelnej Rady Pielęgniarek i Położnych do Rządu. W dużym skrócie ulotka krytykowała Rząd za brak działań w kwestii zwiększenia liczby pielęgniarek w szpitalach. Od razu przypomniał mi się aktualny spór w Centrum Zdrowia Dziecka, gdzie Panie domagają się podjęcia zdecydowanych działań przez państwo, które to działania spowodują wzrost zatrudnienia w zawodzie pielęgniarki. Rozumiem, iż chodzi przede wszystkim o podwyżki pensji. W Polsce pielęgniarka zarabia średnio 2300 zł brutto a na zachodzie Europy jakieś pięć razy więcej. Jak musiałaby być podwyżka, żeby Panie nie wyjeżdżały za granicę?
Dwukrotna? Trzykrotna? Na to raczej nie stać publicznych szpitali (np. CZD zadłużone jest na 300 mln złotych). W takim przypadku jedynym rozwiązaniem jest przymusowe wyszkolenie powiedzmy 40 tysięcy pielęgniarek i pod groźbą kary więzienia lub gigantycznej kary finansowej przetrzymywanie ich w szpitalach aby statystyki się zgadzały. Dodatkowo, ponieważ istnieje w moim mieście deficyt hydraulików, proponuję aby Rząd zajął się również tą kwestią, bo na wizytę fachowca trzeba czekać minimum miesiąc a rura z wodą sama się nie naprawi.
  Tak, tak drodzy Czytelnicy, możemy sobie żartować z sytuacji ale zastanawia mnie co innego. Dlaczego  nie słyszymy o strajkach pielęgniarek w prywatnych szpitalach? Odpowiedź jest prosta. Rząd finansując szpitale wydaje nie swoje pieniądze na nie swoje potrzeby. Zatem pielęgniarki wychodząc z założenia, iż pieniądze jakie ma Rząd są państwowe czyli niczyje żądają podwyżek bo im się należą i basta. Abstrahując od zasadności tych żądań, które uważam są słuszne bo każdy zasługuje na jak największe zarobki, Panie próbują szantażować Rząd domagając się większej daniny.  Oczywiście nie spowoduje to wzrostu zatrudnienia w zawodzie ale przynajmniej będzie mniejszy poziom emigracji za granicę ("starym" pielęgniarkom po prostu nie chce się już tułać po Europie). Podwyżki będzie musiało sfinansować CZD, które i tak jest już zadłużone na gigantyczne pieniądze. Dyrektor CZD słusznie zauważył, iż nie może zapłacić więcej pielęgniarkom, bo usługi jakie wykonuje Centrum są źle wycenione i szpital nie zarabia na działalności. Dlaczego zatem usługi jakie świadczy CZD są tak nisko wyceniane?
   Otóż, drodzy Czytelnicy w Polsce istnieje instytucja, która nazywa się Agencja Oceny Technologii Medycznych i Taryfikacji. Nie słyszeliście? Zatrudnieni są w niej najlepsi specjaliści profesji medycznej. Profesorowie kardiologii, anastezjologii itd.. Dlatego w Polsce najlepiej płatne są właśnie usługi z działów medycyny, które mają dobre lobby w Agencji. Dlatego mamy najgorszy poziom geriatrii czy gastoenterologii, a najlepszy kardiologii i anestezjologii. Cała ta patologiczna sytuacja gdzie za prosty zabieg z zakresu chirurgii kardiologicznej płaci się dziesiątki tysięcy złotych a za np. badanie gastroenterologiczne kilkaset powoduje patologię. Prowadzi ona do nadmiernego rozrostu kardiologii (większa ilość lekarzy) i do zaniku gastroenterologii ( we Wrocławiu w weekend nie można zrobić gastroskopii na cito np. w przypadku krwawienia z przewodu pokarmowego bo nie ma lekarza, który by to zrobił za takie marne pieniądze). W tym całym bajzlu próbuje funkcjonować prywatna służba zdrowia, która bazując na wycenach Agencji wykonuje te usługi, które są najlepiej płatne przez NFZ czyli np kardiologiczne. Oczywiście "prywaciarze" są za to krytykowani niemiłosiernie, ponieważ bazują tylko na najbardziej opłacalnych usługach nie wykonując reszty. Zapomina się niestety, iż za wszystko odpowiedzialny jest Rząd, który spowodował tą patologię wyceniając coś co warte jest powiedzmy 2 zł na 10 zł a coś co warte jest 1 zł na 50 gr. Toż to jest czysty komunizm (nawet nie socjalizm). Niektórzy z Was pewnie pamiętają, iż za komuny Rząd kazał produkować np. buty nie troszcząc się o to, że odbywa się to kosztem dajmy na to patelni. Ludzie mogli kupić sobie butów do woli (co nie oznaczało, iż były one tańsze bo przecież monopol na produkcję miało Państwo) a patelnie były trudno dostępne bo ich nie produkowano i jedynym źródłem mógł być sektor prywatny lub "czarny rynek". W służbie zdrowia jest analogicznie. Państwo wyceniając usługi według widzimisię profesorów z Agencji powoduje nadmierną produkcję pewnych usług medycznych kosztem innych, które siłą rzeczy będą słabiej dostępne. Nakłady na służbę zdrowia wzrosły w ciągu 15 lat z 20 miliardów do ponad 70 miliardów złotych. Wyobrażacie to sobie? 70 MILIARDÓW ZŁOTYCH!!!! Nawet pomimo ponad trzykrotnego wzrostu nakładów nie jesteśmy w stanie zapewnić opieki zdrowotnej naszym obywatelom.
   Kto zatem powinien wyceniać usługi zdrowotne w naszym kraju? RYNEK!!!! Np. skoro mamy tak dużą "nadprodukcję" kardiologów to za wykonanie koronografii nie płacilibyśmy powiedzmy ustawowych 10 czy 20 tysięcy złotych ale dzięki konkurencji 2 tysiące albo jeszcze mniej. No a co stałoby się w dziedzinach medycyny do tej pory zaniedbanych przez Państwo? Wycena tych usług wzrosłaby i na przykład zabieg z zakresu gastroenterologii kosztowałby nie 300 zł a 1000 zł ale tylko do czasu. Jeśli tego typu zabiegów byłoby wystarczająco dużo to na rynek wkroczyliby "konkurenci" (czyli nowi lekarze gastroenterolodzy), którzy siłą rzeczy zaczęliby oferować usługi tańsze. 
   Pewnie teraz padnie pytanie - No dobrze ale kto będzie dbał o poziom usług medycznych ? Proponowałbym aby kobietom w ciąży zadać pytanie czy wolą rodzić w prywatnym ośrodku czy też w Państwowym szpitalu. Większość odpowie, że w prywatnym bo zapewnione są prywatne pokoje, poród rodzinny, poród w wodzie itd. Co nam zapewnia Państwowy szpital? Obrażony na świat personel bo zarabiają za mało, paskudne sale, rodzenie na wspólnej sali porodowej z inną pacjentką (przedziałka z parawanu), kiepskie żarcie itd. 
   Mam zatem dla pielęgniarek i położnych pewną radę. Nie wykorzystujcie szantażu emocjonalnego wobec Państwa i obywateli, pokazując pacjentów (dzieci), które mogą być pozbawione opieki w szpitalach. Nie domagajcie się naszych wspólnych pieniędzy (od Państwa). Rządajcie zniesienia podatków, wprowadzenia ubezpieczeń prywatnych, likwidacji NFZ, zniesienia interwencjonizmu państwowego przy ustalaniu cen usług medycznych. Takie działania przyniosą Wam większe zarobki (wyższa wycena usług medycznych obecnie niskopłatnych) oraz zwiększą liczbę pielęgniarek (młodzi nie będą wyjeżdżać z kraju, który pozwala im zarabiać i nie stosuje rabunku w postaci np. podatku dochodowego). TAKIE POWINNY BYĆ WASZE POSTULATY!!!! 

wtorek, 17 maja 2016

Praca to przestępstwo

 Wczoraj w radiowych wiadomościach usłyszałem, iż Państwowa Inspekcja Pracy ogłosiła wyniki swoich kontroli w ostatnim okresie. Według zebranych danych w Polsce może pracować nielegalnie ponad 600 000 osób. 
   Na początku myślałem, iż chodzi o kilkuset tysięczną rzeszę przestępców, którzy żyją z handlu narkotykami, stręczycielstwa, prostytucji czy też rozbojów. Okazało się jednak, iż są to obywatele, za których pracodawcy nie odprowadzają składek ZUS i podatków.
   Byłem totalnie zaskoczony, ponieważ PIP uznawała pracowników za przestępców, jednocześnie nie odnosząc się do działań przedsiębiorców, którzy po prostu łamali prawo. Wyszło zatem, iż w Polsce praca np. z powodu głodu lub ubóstwa stanowi przestępstwo. Obywatel nie może zapracować na siebie i na rodzinę, tylko musi znać się dogłębnie na prawie pracy i pilnować aby pracodawca uiszczał wszelkie wymagane daniny. Jeśli tego nie robi (bo np. nie ma takich możliwości) powinien czym prędzej się zwolnić i zawiadomić odpowiednie organy państwowe. Następnie powinien zgłosić się do najbliższego PUP w celu pobierania zasiłku a w OPS'ie wypełnić wniosek o zapomogę i dofinansowanie z programu 500+. Już widzę jak szczodrze zabezpieczony bezrobotny na pewno będzie bardzo chętny do powrotu na rynek pracy, przynajmniej tak sądzą urzędnicy. Niestety okazuje się, że nasze państwo uzależnia tego typu osoby od wszelkiego rodzaju zasiłków jak dobry dealer narkotykowy, ćpuna.
    Państwo, aplikując dodatkowo wszelkie "udogodnienia" w postaci stażów, płac minimalnych itp., skutecznie zniechęca bezrobotnych i pracodawców do zawierania umów o pracę. Najgorsze jednak w tym wszystkim jest jednak szerokie poparcie społeczne dla takiego barbarzyństwa i traktowania Polaków jak niewolników. Jest to jednak zrozumiałe, bo jeśli niewolnik w przeszłości uzyskiwał dzięki swojemu Panu, lepszy status materialny i zostawał powiedzmy lokajem lub nadzorcą to robił wszystko aby Ci postawieni niżej w hierarchii nie zagrozili jego pozycji. Bronili zatem swojego statutu wszelkimi możliwymi sposobami, uciekając się nawet do przemocy fizycznej. Nie dostrzegali jednocześnie, iż prawdziwym oprawcą był ich Pan. Takimi ekstremalnymi przykładami byli nadzorcy niewolników w stanach zjednoczonych wywodzący się spośród tej grupy społecznej czy też kapo w obozach koncentracyjnych, którzy również wywodzili się spośród więźniów tych obozów.
   W Polsce mamy sytuację analogiczną. Państwo idealnie wypełnia rolę "Pana". Ustalając wszelkiego rodzaju podatki od pracy, ZUS'y, płace minimalne, narzuca swoim obywatelom "kajdany" i czyni z nich niewolników dla "dobra ogółu" i w imię "sprawiedliwości społecznej". Duża część obywateli uprzywilejowanych, posiadających pracę pomimo wyzysku podatkowego nie jest w stanie zrozumieć, iż ich prawdziwym wrogiem jest zły Pan. Zamiast tego koncentrują się na poprawie swojego statusu podlizując się Państwu, czyli wybierając na polityków ludzi którzy np podniosą płacę minimalną czy dadzą 500+. Pilnują tym samym aby Ci niżej postawieni w hierarchii (bezrobotni) nie zajęli ich miejsc pracy, płacą za to zwiększeniem obciążeń podatkowych.
   Państwo nie pozwala jednak aby ta "pracująca grupa" spowodowała wyniszczenie niewolników najniższego szczebla. Dotuje zatem tych najbiedniejszych wszelkiego rodzaju zasiłkami, programami pomocowymi, stażami itp. Te działania nie spowodują, iż podniosą oni swój status społeczny i materialny, ale przynajmniej nie umrą z głodu. Chodzi przecież tylko o to, aby podtrzymać populację plebsu, który potrzebny jest do uzupełnienia "ubytków" w uprzywilejowanej klasie pracującej. 
   Taki układ powoduje całkowite zezwierzęcenie ludzkich zachowań. Jedni obywatele martwią się tym co do gara włożyć a inni tym aby Ci z niższego szczebla nie zajęli ich miejsc pracy. Polityka Państwa buntuje obie grupy niewolnicze przeciwko tym, którzy tworzą miejsca pracy, a więc są przynajmniej w teorii niezależni od władzy "Pana". Jednak niezależność ta, ze względu na opresyjną politykę podatkową Państwa, okupiona jest krzywdą jaką przedsiębiorcy wyrządzają niżej postawionym grupom. Mówimy tu o zatrudnianiu na "czarno" i płaceniu stawek niższych niż urzędowe. Pomimo negatywnej konotacji tych zachowań, są one konieczne, ze względu na opresyjne działania "Pana" i odbieranie większości zarobków.
   Jakakolwiek ingerencja Państwa w wolnorynkowe zasady powoduje rozwarstwienie społeczne i polaryzację społeczeństwa. Ludzie przynależący do danej grupy niewolniczej nie może "awansować" (poza nielicznymi wyjątkami), ze względu na brak możliwości zgromadzenia środków dzięki którym ten awans będzie miał miejsce. Można to porównać do systemu podziału klasowego gdzie np. chłop nigdy nie mógł zostać nauczycielem, sklepikarzem itp. Do końca życia przywiązany był do swojej miedzy i Pana. Dopiero zasady wolnorynkowe spowodowały możliwość awansu społecznego, równość praw, możliwość bogacenia się i zdobywania szacunku. Działania Państwa mają na celu powrót do dawnych podziałów i obudzenie w ludziach najniższych instynktów przetrwania, które powodują, iż obywatele zwracają się przeciw sobie. Wszystko wygląda tak jakby do klatki z wygłodniałymi psami, treser wrzucił kawał mięsa. Zwierzęta, aby przeżyć będą walczyć między sobą nie pamiętając, iż to one wcześniej upolowały zwierzynę, którą zarekwirował "Pan" i z której pochodzą ochłapy o które teraz walczą.

sobota, 14 maja 2016

Prywatna służba zdrowia

   Całkiem niedawno, podczas mojej hospitalizacji odbyłem ciekawą rozmowę z lekarką, która mnie "prowadziła". Pani Doktor krytycznie podchodziła (i słusznie) do rozwiązań w naszej służbie zdrowia i artykułowała bardzo rozsądne postulaty, które na pewno usprawniłyby opiekę na pacjentami i obniżyły koszty funkcjonowania państwowej służby zdrowia.
   Jednakże w ferworze wymiany zdań, padł ze strony Pani doktor argument, iż służba zdrowia nie może być prywatna, ponieważ ludzie w dużej mierze są nieodpowiedzialni i gdyby nie musieli przymusowo płacić składek do ZUS to nie ubezpieczyliby się w żadnej innej formie. Ja upierałem się, iż wolność jednostki jest wartością nadrzędną i jeśli ktoś szkodzi sobie nawet nie celowo, to powinien ponieść tego konsekwencje. W tym momencie Pani Doktor podała przykład grzybiarzy, którzy w rejonie obsługiwanym przez szpital dość regularnie stwarzali zagrożenie dla siebie i swoich rodzin, zbierając i konsumując różnego rodzaju trujące gatunki grzybów. 
   Nie mogliśmy kontynuować rozmowy ponieważ Pani Doktor zmuszona była zająć się pacjentami. Ten przykład bardzo mnie zaintrygował więc postanowiłem przeanalizować co stałoby się z nieszczęsnymi grzybiarzami w momencie kiedy funkcjonowałaby jedynie prywatna służba zdrowia. 
   Przypuśćmy zatem czysto hipotetycznie, iż do 4 osobowej rodziny, która zatruła się grzybami wzywane jest pogotowie. Szpitale są prywatne więc karetka wiezie wszystkich do najbliżej położonego. Co dalej? Mamy dwa rozwiązania. Pierwsze z nich jest takie, iż szpital sprawdza czy rodzina jest ubezpieczona, a że nie ma jak gdyż wszyscy są nieprzytomni, ordynator nakazuje zostawić ich pod bramą szpitala. W drugim przypadku, szpital podejmuje się leczenia nieszczęśników i po odzyskaniu przez nich przytomności sprawdza czy mają ubezpieczenie.
   Na co naraża się ordynator lub szpital przy pierwszym rozwiązaniu? Na drugi dzień pojawiają się nagłówki w gazetach: "Mordercy w białych kitlach!", "Przysięga Hipokratesa złamana!" itp. Czy będąc klientem tego szpitala i wiedząc, iż bycie nieprzytomnym przy przyjęciu grozi śmiercią, wypisujecie się z tego szpitala? Stawiam raczej na groźbę zamknięcia szpitala z powodu odpływu pacjentów, bo przynajmniej przytomni pacjenci nie będą chcieli się tam leczyć. Właściciel szpitala aby uratować biznes zrobi wszystko aby ordynator zapłacił za błąd duże odszkodowanie i nie dostał pracy nawet na zmywaku w tym kraju. 
   No ale co przy drugim scenariuszu, jeśli pacjenci nadal nie mają ubezpieczenia? Rodzina może zostać obciążona kosztami leczenia, powiedzmy 10000 zł i z rachunkiem do zapłacenia zostanie odesłana do domu. Jednak tutaj również może się zdarzyć, iż rodzina nie ma grosza przy duszy a zbierała i jadła grzyby z głodu. Komornik nie będzie miał z czego ściągnąć zaległości. Czy zatem należy ich skazać za długi i wsadzić do więzienia, czy może pomóc a jeśli tak to kto ma to zrobić?
   Proszę pamiętać, iż złota zasada tego obrzydliwego kapitalizmu mówi, że jedna zadowolona z obsługi osoba powie o tym dwóm innym, natomiast niezadowolona powie o tym dziesięciu. Stawiam zatem raczej na taki rozwój wypadków, iż po tygodniu od wyjścia rodziny ze szpitala pojawi się w prasie artykuł. Oczywiście w tym reportażu pokazywani będą "krwiopijcy w kitlach", którzy najbiedniejszym każą płacić wysokie daniny za usługi szpitalne. Tutaj scenariuszy jest już mnóstwo. Na przykład właściciel zorientuje się, iż z czysto marketingowego punktu widzenia lepiej jest umorzyć dług i pokazać wspaniałomyślność, bo to przyciągnie więcej pacjentów. Może to jednak spowodować napływ pacjentów nieubezpieczonych. W tym przypadku wszystko będzie kwestią korzyści skali. Jeśli pacjentów ubezpieczonych przybywa w tempie rekompensującym napływ nieubezpieczonych to wszystko jest OK. Jeśli jest odwrotnie, zapobiegliwy menedżer szpitala udzieli wywiadu w prasie, jak to pacjenci specjalnie wykorzystują szczodrość właścicieli szpitala. Spowoduje to częściowy odpływ pacjentów  nieubezpieczonych i napływ datków od osób majętnych w celu wspomożenia opieki medycznej nad najuboższymi. 
   Rozważmy jeszcze taki scenariusz, w którym szpital pomimo szkalującego artykułu w prasie, twardo obstaje przy zasadach rynkowych i żąda zapłaty. Czy jest mało prawdopodobne aby pod wpływem dziennikarzy, zaczęły spływać datki dla tej rodziny? Przecież obecnie takich przypadków są setki a nawet tysiące. Ludzie zbierają fundusze na leczenie za pomocą fundacji i nie rzadko udaje im się zebrać wymagane kwoty. Może lokalny burmistrz lub sołtys zrobiłby zbiórkę wśród mieszkańców na poczet rachunku dla szpitala? Rodzina mogłaby przecież odpracować to wykonując na rzecz mieszkańców jakieś prace.
   Uważny czytelnik zapewne zauważył, iż w żadnym z powyższych przykładów nie pojawia się interwencja Państwa. Skoro jednak obecnie płacimy składkę zdrowotną to oczekujemy, żeby Państwo załatwiało takie problemy. Nie wykazujemy żadnej inicjatywy i empatii, bo przecież płacimy "podatek zdrowotny". Państwo pobierając składkę bierze na siebie - bezzasadnie -  tak duży ciężar opieki, iż nie jest w stanie go udźwignąć. Zdarza się przecież, iż lekarze w szpitalu nie przyjmują pacjentów, bo wyczerpał się kontrakt z NFZ. Pacjenci jeżdżą zatem od szpitala do szpitala co może narazić ich nawet na ryzyko śmierci. Dodatkowo koszt leczenia przykładowych zatruć wyznaczony odgórnie przez NFZ może przecież wielokrotnie przewyższać koszt ustalony rynkowo. Może się też zdarzyć i zdarza się często, iż w szpitalu nie będzie potrzebnego sprzętu do diagnostyki wstępnej itp. W przypadku prywatnej służby zdrowia wiemy z całą pewnością, że wszystko musi być na najwyższym poziomie, bo tego wymaga rynek i pacjenci.
   Pytanie zatem co nam jest bardziej niemiłe, dostać rachunek na 10000 zł i mieć najlepszą możliwą opiekę czy też umrzeć podczas szukania miejsca w szpitalu? Czy w razie braku środków wolimy przyjąć pomoc udzieloną z dobroci serca przez osoby nam znane i nieznane (fundacje), ale dobrowolnie przekazujące datki? Czy też wolimy aby Państwo ściągało od nas podatki, marnotawiło je na niepotrzebną biurokrację (NFZ-ty) i dawało nam w zamian tylko ułudę dobrej opieki medycznej? Pieniądz, który przekazywany jest nam z nieprzymuszonej woli nigdy "nie śmierdzi", natomiast  pieniądz, który konfiskowany jest w ramach represji (podatku), zawsze jest naznaczony ludzką krzywdą.
   Na koniec chciałbym wtrącić małą dygresję dotyczącą powracającego sezonowo zjawiska zatruć grzybami. Jeśli lekarze lub ktokolwiek inny, na danym terenie zauważą nasilanie zatruć, to czy nie lepiej powiadomić lokalne władze, aby przeprowadziły akcję informacyjną wśród mieszkańców? Jeśli lekarzom bardzo leży na sercu dobro grzybiarzy to np. mogą zrobić składkę powiedzmy 5 zł od każdego lekarza (przez ogólnopolskie stowarzyszenie lekarzy) i zapłacić za emisję kilka razy do roku reklamówek w telewizji w okresie największego zagrożenia zatruciami. Tylko to byłoby za proste! Lepiej jest oddać 60 czy 70% swoich zarobków Państwu, bo ono zrobi to za nas lepiej, kompleksowo, taniej i bez zbędnych urzędników i ministerstw. No i zawsze można ponarzekać, iż wszystkim rządzi pieniądz a ja jestem biedny i się nie dorobiłem, bo okropni burżuje lub jeszcze gorsze Państwo nie zapłaciło mi godnie. Państwo czy też burżuj zapłacili Ci godnie, tylko Ty w swojej indolencji i głupocie oddałeś Państwu 70% swoich zarobków na załatwianie spraw nieważnych i niepotrzebnych, Pretensje należy mieć tylko do siebie!

niedziela, 8 maja 2016

Urzędnicza tyrania

   Biurokracja jest przekleństwem  naszych czasów. Z tym musi zgodzić się większość czytelników. Jednak dopiero w ostatnich kilkudziesięciu latach XX wieku, określenie "biurokracja" zyskało negatywną konotację.
   Wikipedia określa biurokrację następująco: "biurokracja i biurokrata oznacza władzę oderwaną od społeczeństwa ... i urzędnika bezdusznego ślepo trzymającego się formalnej strony przepisów". Czy definicja ta jednak oznacza, iż biurokracja jest czymś z gruntu złym?
   Każda władza potrzebuje korpusu urzędniczego, jednak musi on posiadać dokładne "wytyczne z góry" co i jak robić w konkretnych sytuacjach. Urzędnicy potrzebują więc jasnych przepisów, do których mają się stosować. Nic więcej i nic mniej. Ta "bezduszność" biurokratów w tym przypadku powoduje, iż z góry wiadomo jak postąpią ci przedstawiciele władzy. Jest to ze wszechmiar pożądane. W systemie demokratycznym problem pojawia się w momencie, kiedy przyrost "braci urzędniczej" osiąga punkt krytyczny, w którym ilość biurokratów ma znaczący wpływ na wyniki procesu demokratycznego. Można to porównać do sytuacji, w której pracownicy przedsiębiorstwa wybierają swojego kierownika. W zależności, który z przyszłych szefów obieca im więcej w postaci zarobków, tego wybiorą na swojego zwierzchnika. W systemie rynkowym taka sytuacja spowodowałaby upadek danego przedsiębiorstwa, ponieważ kierownik nie kierowałby się motywem zysku przedsiębiorstwa a jedynie brałby pod uwagę kwestię popularności wśród pracowników, bo od tego zależałaby jego pozycja. Państwo jednak nie działa na zasadach rynkowych, więc jeśli biurokraci w czasie wyborów głosują na ludzi, którzy obiecują im jako grupie, większe zatrudnienie, wyższe zarobki itp to jest to sytuacja niedopuszczalna. Powoduje ona de facto  przejęcie władzy przez tą grupę społeczną. 
   Jak temu zapobiec? Zgodnie z zasadami kapitalizmu - tak znienawidzonego przez niektórych - żadna grupa społeczna nie może czerpać korzyści z wyzysku innej grupy, spowodowanego działaniami rządu. Rząd zatem musi mieć nałożone "kajdany" prawne, które uniemożliwią mu podejmowanie decyzji faworyzujących jedną grupę społeczną kosztem innej. 
   Wiem, wiem, zaraz wszyscy pomyślą, iż jest to utopia ponieważ rząd jest powoływany właśnie przez polityków wybranych większością głosów, jednak takie rozwiązanie musi być przeprowadzone i muszą to zrobić wyborcy głosując na partie, które umożliwią zmianę.
   Zmiana ta powinna moim zdaniem wyglądać następująco. Każdy człowiek, który decydowałby się zostać urzędnikiem, powinien mieć określony jasno zakres obowiązków i praw. Nie będzie można oczywiście rozliczać urzędnika z jego pracy na zasadach rynkowych, bo nie jest możliwe obiektywne określenie jego wydajności stosując te zasady. Nie jest możliwe przyznanie nagrody urzędnikowi, który przyjął więcej podań lub wystawił więcej decyzji, bo inny będąc bardziej dokładnym wydał ich mniej ale nie naraził się na niebezpieczeństwo wydania złej decyzji. Dlatego dokładne określenie w jakim trybie działa urzędnik i w jakich ramach prawnych jest tak ważne. 
   Biurokraci, oprócz obowiązków, powinni mieć przyznany pakiet praw. Każdy urzędnik w miarę stażu i po zdanym egzaminie, awansowałby na kolejne szczeble kariery. Awanse byłyby przewidywalne i w miarę nieuniknione (zależałby też od poziomu wiedzy "urzędniczej"). Należałoby też urzędnikom zagwarantować zabezpieczenie po przejściu na emeryturę, gdyż wyzbywają się możliwości zarabiania dużo większych pieniędzy pracując w innej "branży". W tym momencie kwestią najbardziej sporną będzie ustalenie odpowiedniego poziomu płac biurokratów, tak aby zachęcić ludzi do wstępowania do korpusu urzędniczego a jednocześnie nie powodować patologii na rynku pracy. Dla przykładu dla urzędnika na najniższym szczeblu mogłoby to być powiedzmy 40% płacy średniej ustalanej przez GUS (lub inną instytucję).
   Oczywiście wszyscy teraz zakrzyczycie,  że przecież to nie będzie sprawiedliwe, bo inni ludzie będą musieli zarabiać na swoje emerytury sami i nie będą mieli zabezpieczenia w postaci pewnej pracy. Weźcie jednak pod uwagę, iż w systemie rynkowym ci inni mają możliwość zarobienia wielokrotnie większych pieniędzy niż urzędnicy. Mówimy tutaj oczywiście o kapitaliźmie a nie o socjaliźmie, który u nas obecnie panuje. 
   Muszę Was uspokoić Drodzy Czytelnicy, gdyż biurokraci oprócz nabycia pewnych przywilejów powinni być pozbawieni jednego zasadniczego prawa. Mianowicie prawa głosu w wyborach. Biurokraci, nie mogą decydować i wybierać sobie "kierowników". Jest to swego rodzaju zabezpieczenie przed nadmiernym wpływem tej grupy społecznej na rządy.
   Wyżej wymienione zasady nie powinny spowodować nadmiernego przyrostu urzędników ani wzrostu ich "władzy". A co Wy o tym sądzicie?

poniedziałek, 2 maja 2016

Baśnie Tysiąca i Jednej Dobrej Zmiany cz.VIII - Janosikowe

   Miało być tak pięknie, a obecnie mamy kiepsko zarabiających sprzedawców w marketach i całą rzeszę zacnych urzędników z gwarancjami zatrudnienia i wysokimi uposażeniami. 
- Co tu robić - zastanawiają się rodzice - Jak najlepiej zabezpieczyć przyszłość naszych dzieci? 
- Rozwiązanie jest proste. Nasze dzieci muszą być urzędnikami, bo mają oni gwarancję zatrudnienia - myśli większość.
   Na zamieniające się zapotrzebowanie ze strony mieszkańców reaguje lokalna szkoła. Rodzice posyłają więc dzieci do klas o kierunku, "pracownik administracji publicznej", bo dlaczego ich dzieci mają harować za 1100 - 1200 zł w markecie, skoro mogą dostać 1600 - 1700 zł w Urzędzie na początek? Na rynek trafia coraz więcej ludzi z wykształceniem urzędniczym, jednak nasz poczciwy i szlachetny Burmistrz nie jest w stanie zatrudnić wszystkich. Rodzina i znajomi mają pierwszeństwo, co jest słuszną koncepcją, ponieważ trzeba mieć do współpracowników zaufanie. Niestety okazuje się, iż pan Burmistrz ma kłopot, ponieważ zaczyna brakować pieniędzy na potrzeby wciąż rosnącego korpusu dzielnych urzędników. "Wielcy inwestorzy" zagraniczni korzystając z pomocy prawników, unikają opodatkowania a lokalni, pasożytniczy kapitaliści ledwo wiążą koniec z końcem - co jest sprawiedliwe za te wszystkie niegodziwości jakich się dopuszczali - i również nie płacą dużych podatków. 
   Pan Burmistrz postanawia więc wypróbować sprawdzone "źródełko". Udaje się na spotkanie z Rycerskim Posłem. Poseł konsultuje się z kolegami z partii i ku jego zaskoczeniu, część kolegów nie ma tego typu problemów w okręgach wyborczych. Okazało się, iż na terenach gdzie ludziom się powodzi jest przemysł (prywatny lub państwowy), albo są to duże aglomeracje, które siłą rzeczy przyciągają inwestorów. Nasz Rycerski Poseł poczuł się jak ubogi krewny swoich kolegów. Narastała w nim złość i poczucie misji, które kazało mu zrobić coś dla tych biednych ludzi z regionu. Oczywiście, skromnie myślał też o swojej reelekcji, ale to przecież naturalne u bezinteresownych i zatroskanych polityków.
- Przecież nie może być tak, iż w jednym regionie kraju ludzie żyją dostatnio, a w drugim na granicy ubóstwa - myślał  Poseł 
- Jesteśmy jednym narodem i musimy być dumni , solidarni, dzielić się ......... - i nagle wpadła mu do głowy myśl. Skrzyknął szybciorem kolegów Posłów i wyłuszczył im swój pomysł.
- Żaden obywatel tego kraju nie może wykorzystywać innego i nie może być tak, że akurat urodzenie i pochodzenie ma decydować o naszym statusie materialnym. Nie może być tak, że ktoś urodzony i mieszkający w stolycy lub na Ślunsku będzie miał dużo, bo przypadkowo te regiony posiadają bogactwa naturalne lub dobre położenie geograficzne. Natomiast ktoś urodzony na Zapupiu Wielkim, za względu na to ,iż mieszka tam gdzie mieszka ma przymierać głodem. Musimy wyrównać tę niesprawiedliwość i opodatkować regiony bogate na rzecz biednych, aby w tych drugich powstawały zakłady pracy i infrastruktura."
   Przy takiej retoryce Rycerskiego Posła, za ustawą byli nawet posłowie z regionów bogatszych. 
- Przecież trza się dzielić z narodem a sowjego to nie oddajemy, nie? - myśleli całkiem słusznie i przezornie. 
   W miasteczku znów zapanowało poruszenie, bo rząd na mocy ustawy przegłosowanej przez posłów z Okrągłego Koryta, zobowiązał się do zainwestowania w takie niezbędne lokalnej społeczności rzeczy jak aquapark, bungapark i stadnina kuców-buców. We wszystkich tych przybytkach zatrudnienie znajdą oczywiście "lokalsi", dobierani przez naszego niezłomnego i najuczciwszego z uczciwych pana Burmistrza. Dobór odbędzie się oczywiście według znanego i sprawdzonego klucza. 
   Byli jednak mieszkańcy miasteczka, którzy z pewnym dystansem obserwowali całe zamieszanie. To lokalni staruszkowie, którzy kręcili głowami i pytali się nawzajem, jak to się stało, że kiedyś, ktoś kto miał fach w ręku i był piekarzem, stolarzem, tynkarzem, rzeźnikiem, lekarzem był zamożny. Teraz wystarczyło mieć "dobre" pochodzenie - najlepiej z rodziny urzędniczej - lub znajomości i już można było mieć furę, skórę i komórę.

niedziela, 1 maja 2016

Baśnie Tysiąca i Jednej Dobrej Zmiany cz.VII - Kapitał zagraniczny

   A co się dzieje z pozostałymi bohaterami naszej opowieści? Warzywniaków i innych małych sklepików już w większości nie ma. Mamy za to wesołą gromadkę bezrobotnych i niezły regiment dzielnych urzędników. 
   Burmistrz, który w międzyczasie został wybrany ponownie na stanowisko, znów zaczął być molestowany przez mieszkańców miasteczka. 
- Nie mamy za co żyć, więc może znów trzeba zwrócić się do Rycerskiego Posła, aby temu zaradził? - domagali się bezrobotni mieszkańcy.
Urzędnik zrobił więc to co dotychczas, czyli uderzył do Posła w audiencję. Razem stwierdzili, iż sytuacja jest beznadziejna i próbowali znaleźć rozwiązanie. 
   W regionie nie było już większego lokalnego kapitalisty, który mógłby stworzyć miejsca pracy dla tak dużej liczby osób. Wpadli zatem na pomysł, iż skoro brak jest inwestora lokalnego to może ściągnąć takowego spoza regionu lub nawet z zagranicy. 
- Wydrukuje się trochę folderów, polobbuje się w Wielkiej Unii, pofejsujemy, polajkujemy, poblogujemy i ściągniemy jakiego kapitalistę - ustalili.
Aby przyciągnąć większego "frajera", niestety trzeba było wymyślić jakąś zachętę. Burmistrz wpadł na pomysł, iż nowy (tfu!) kapitalista powinien otrzymać zwolnienie z podatków lokalnych lub grunt pod inwestycję za darmo.
   Oferta poszła w świat, a ponieważ lokalna społeczność umiała jedynie konsumować i sprzedawać, zgłosili się dwaj inwestorzy w postaci dużych zagranicznych sieci handlowych. "Sieciówki" zaoferowały wybudowanie dwóch supermarketów i zatrudnienie w nich przynajmniej 2/3 bezrobotnych. 
   Burmistrz wraz ze swoją świtą powitał inwestorów chlebem i solą. To było zbawienie dla lokalnej społeczności! Pojawiły się zatem place budów i praca. Na razie niewielu "lokalsów" pracowało, bo większość to sprzedawcy a nie budowlańcy. Koniec budowy zaczęły sygnalizować ogłoszenia w Urzędzie Pracy Czarnej i Białej o rozpoczętym naborze. Na początek wśród mieszkańców zapanowała mała konsternacja. Inwestorzy próbowali dostosować poziom cen do możliwości nabywczych lokalnej społeczności i by mieć niższe koszty robili nabór dużej liczby osób, ale na 1/2 lub 2/3 etatu. 
   No cóż, pracować trzeba, więc pomimo lekkiego niezadowolenia 70% bezrobotnych znalazło zatrudnienie. Pojawiły się pierwsze oznaki, iż mieszkańcy mają troszkę więcej pieniążków. Zwiększały się obroty - głównie w marketach - a ludzie znów zobaczyli światełko w tunelu i szansę na lepsze życie. Jednak po paru miesiącach, "Kapitalistyczni Zbawcy" z zagranicy okazali się gorsi niż lokalni wyzyskiwacze. Zostawili najlepszych pracowników i zmienili im umowy na 3/4 etatu, a reszta wylądowała znów na bezrobociu.